Uwielbiam jazdę na rowerze. Właśnie na rowerze, nie samochodem, tramwajem czy busem.
Rower zawsze był w domu.
Ja, swój pierwszy kupiłam za kaskę skrupulatnie zbieraną na komunijnej imprezie. Jak już uzbierałam konkretną kwotę na wymarzonego Wigry 3, oznajmiłam gościom, że więcej kasy nie przyjmuję, bo właśnie zgromadziłam całość kwoty...O naiwności ! :D
Na tym Wigrusiu objechałam chyba całą kulę ziemską i może jeszcze kawałek odległości na Księżyc, zanim poszedł na zasłużoną emeryturę.
Jakiś czas później nabyłam cudo marki Raleigh, który jest jedynym w Królewskim Mieście egzemplarzem, o ile mi wiadomo.
Przecudny rower, oczywiście czerwony - love.
Nie ma osoby, która by się za mną nie obejrzała jak na nim jadę...
Ale kółeczko ma malutkie i pod górkę to trochę słabo ogarnia. Przesiadłam się więc ostatnio na kółka dwudziestosześcio calowe. O, dużo lepiej i lżej.
I wymyśliłam.
Pojechałam z Alei Róż do Radia Kraków ( i dla przyjemności i w interesach ). Mknęłam ścieżkami rowerowymi jak Pendolino.
W tamtą stronę, spoko.
Z powrotem, ała.
Nie, nie bolały mnie nogi. Bolało mnie siedzenie. Siedzenie nadwyrężyło się od siedzenia na siedzeniu.
Przejdzie, pomyślałam.
I przeszłoby pewnie szybciej, gdyby się moje siedzenie ponownie nie zmęczyło siedzeniem na egzaminie maturalnym.
Łącznie w dniu dzisiejszym cztery i pół godziny siedzenia...
Marzyłam o przerzucaniu węgla z kupki na kupkę.
Jutro ciąg dalszy ćwiczenia mięśni pośladkowych wielkich.
Na rower nie wsiądę przez tydzień.
http://histografy.pl/wigry-3/
https://www.pinterest.co.uk/berry5793/raleigh-chopper-bicycle-mk2-1975/
Focia : handmade, mój "Czarny Mustang"