Dwa tygodnie ferii zimowych przeszły, niestety nie bez echa. Nie odzywałam się, ponieważ nie chciałam komentować tych strasznych, gdańskich wydarzeń. Tak pięknej idei pomocy, splamionej krwią...
Szczerze powiem, sieknęło mnie to wydarzenie konkretnie. Przez pierwsze dni byłam jak zdzielona obuchem, ogłuszona, zaszokowana. Ciężko mi się pozbierać do dzisiaj.
Ale jedno wiem, postaram się być lepszym człowiekiem. Tak na zawsze.
Czasem zaskakuję sama siebie. W trybie feryjnym, uruchomiły mi się w mózgu jakieś dodatkowe aplikacje, takie jak pieczenie chleba czy kiszenie barszczu. Nie jest to dla mnie nowość całkowita, bo od czasu do czasu takie działania podejmowałam. Nie mniej jednak częstotliwość mnie zastanawia. Naprawdę zacznę się martwić, gdy z własnej i nieprzymuszonej woli zacznę zarabiać ciasto na domowy makaron, albo lepić pierogi. Na razie wylazła ze mnie Gocha - gospocha. Jest też taka możliwość, że odpoczęłam i najzwyklejsze, proste działania przynoszą mi radość.
Zima zabieliła Kraków i jakoś tak miło i nastrojowo się zrobiło. Powróciła magia świąt i choinkowych lampek.
Pod kocem, z kotem na kolanach i kubkiem kawy - czytam. Stos lektur powoli się zmniejsza. W feryjnym repertuarze występują "Wiek ambasadora" Zofii Wojtkowskiej (szacun Zośka, czekam na wpis w moim egzemplarzu :*) i "O królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu" Rogera Greena.
O czym traktują opowieści ? Najkrócej jak można...o autorytetach. Polecam nam wszystkim...żeby sobie przypomnieć.
focie by Google
Zimowa baśń by Yanoosh Baran