Nie pamiętam już, że były ferie. Gonitwa rozpoczęta i do Wielkanocy potrwa. Świat wariuje, rzeczy dzieją się w takim tempie, że nie ogarniam. Koronawirus zagościł, wydaje się na dobre w populacji, zbierając śmiertelne żniwo. Bezpiecznie nie jest, wiadomo, tym bardziej, że i w Europie zaczyna szaleć. Zaatakował Włochy i liczba zakażonych wzrasta. Powiem jednak, że brakuje informacji w przestrzeni medialnej na temat biologii wirusa, przebiegu choroby, rokowaniach, sposobach leczenia. podawanie statystyki zgonów i ilości osób zarażonych, będzie nakręcało panikę.
Kampania wyborcza w toku. Wtopy, pstryczki, potyczki. Cholera mnie bierze, jak patrzę na butę i bezczelność rządzących, afery, kryształowych mniej lub bardziej. A ludkowie szczęśliwi, bo pincet plus dostają i inne socjale.
Brak szacunku dla nauczycieli, lekarzy, sędziów. Tylko górników się poważa, ale chyba raczej ze strachu, że przyjadą do stolicy i rozpierduchę zrobią. Chore to, jak diabli chore. I już w historii było, ale refleksji żadnej...a historia powtarzać się lubi.
Już wolę o moich kotach pisać, bo nie dość że przytulaste, to przebłyski inteligencji większe mają niż niektórzy sapiens.
Dwa zbóje kocurki plus koteczka, która myśli, że jest kangurem, to trio nie do podrobienia.
Chłopaki bardzo szybko się uczą. Zaobserwowały nasze zwyczaje. Jak wstajemy rano do pracy, zaraz odsłaniamy okna, bo już jasno. W weekend, kiedy śpimy dłużej, naszym kotom, które już wstały wydaje się, że trzeba odsłonić okna. Kombinują zatem przy roletach, chcąc je koniecznie odsłonić. Hałasują przy tym tak, że my od razu na równych nogach :) I po spaniu, panno Franiu...
A dzisiaj pada, a w czasie deszczu dzieci się nudzą...Głupawka poobiednia gwarantowana. Tadeusz wygłupia się na drapaku, przyjmując jogińskie pozy. Ursus padł na fotelu z pełnym brzuszkiem.
I tak lubię. Trochę wariacko, trochę leniwie. Z kotami, kawą i kocykiem.