Przeżyłam nagrobne wariactwo. przeżyłam, gdyż nie wybrałam się na groby bliskich, w dniach do tego przeznaczonych, tylko w zupełnie innym terminie. Niestety nie uniknęłam "memowych" sytuacji i rozmów w nestorkami rodu strzelającymi focha, bo kolor chryzantem nie taki, a kuzyn kupił znicze, które palą się 50 godzin, a nie trzy tygodnie i uderzającymi w tony "Jak ja umrę, to Ty przejmiesz opiekę nad rodzinnym grobem..." Grzecznie wyjaśniłam, że nie, że dziękuję i nie jestem zainteresowana inwestycjami w granity, marmury, czy inne tworzywa. Nie mam zamiaru robić corocznej pokazówki cmentarnej, bo "co ludzie powiedzą". Odwiedzę groby w swoim czasie, nawet dam na mszę za spokój Dusz, choć z religią łączy mnie tylko papier, ale i to już nie długo. A chryzantemy kupię zawsze, bo jak dla mnie urodziwe niesłychanie i zakochana w nich od dziecka jestem. Zapewne zostanę przez ciotki wyklęta, a jakbym miała dzieci, to pewnie i one nosiłyby piętno do siódmego pokolenia...
A Rakowicki piękny. W kolorach jesieni. Nostalgicznie, ale i przyjemnie się było spotkać z tymi, którzy żyją i tymi, którzy w innym wymiarze, ale w naszych sercach zawsze ciepły kącik zajmują. Z rodzicami, dziadkami, ulubionymi wykładowcami i przyjaciółmi, szczególnie tymi, których wojna wygoniła z ich ziemi, ale przyszli na nasze cmentarze, żeby uczcić pamięć swoich zmarłych...bo nie ważne miejsce, a pamięć.
A kiedyś jeszcze wrócę jesienią na Pere - Lachaise