Leniwa niedziela...
A, gdzie tam leniwa.
Po pierwsze, trzeba było się obudzić. Nie było to łatwe, bo noc nocą była nie do końca. Piękna pełnia rozjaśniała niebo, powodując u mnie bezsenność. Jak już usnęłam, to śniły mi się totalne bzdury, męcząc mnie nie mniej niż dwugodzinny trucht lub porządna siłka.
Obudziłam się zmięta i niewyspana, z piekącymi oczami.
Po drugie, trzeba było wstać z łóżka i przygotować coś na śniadanie. Śniadanie na szczęście zrobił mąż, ale raczej za mnie nie mógł wstać z przyczyn technicznych - wszak wstał przecież.
Bazyl również nie chciał za mnie wstać.
Wstałam, zjadłam cośtam i dopiero przy piątym łyku kawy zaczęła mi błyskać jaka taka świadomość.
Świadomość tego głównie, że boli mnie głowa.
Po trzecie, świadomość ciśnieniowej mini migrenki.
Za oknem pięknie świeciło słońce, ale niebo jakieś takie mętnawe. I jak ma głowa nie boleć ? Kawa nie pomogła, pomogła dopiero pigułka, zwana dawniej tabletką z krzyżykiem.
Za oknem robiło się co raz ciemniej.
Bruuuuuuuu, bruuuuuuuu - zaburczało w oddali.
Trach ! - błysnęło i trzasnęło naładowane elektrycznością powietrze.
Z chmur zaczęło kapać intensywnie i intensywniej.
Zawiało przyjemnym, pachnącym wilgocią chłodkiem.
Całej afery pogodowej raptem z 10 minut.
Po czwarte, na nieboskłon wypełzła tęczowa tęcza.
Na początku niemrawa, potem nabierająca kolorów.
Pogoda tęczotwórcza jest męcząca, za to sama tęcza przepiękna.
Zgodzę się nawet na ten ból głowy, w zamian za tęczowe widoki.
Błogo...
focia : handmade
focia by Yanoosh Baran
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz