Październik, mój ulubiony nadszedł. Te poranne mgły, ten chłód wieczorny, te kolory złote, czerwone i brązowe, ach...No i zapach opadłych liści. Zdecydowanie jestem jesieniarą, tylko, że zamiast książki mam laptopa i Google meets. Tak pracuję, tak lubię.
Ostatnie dni spędziłam we Wrocławiu na obozie naukowym, który troszkę przypominał konwencję wycieczek "Europa w 5 dni", ale było ciekawie. Nie nadążała tylko momentami moja pęknięta łąkotka, bardzo boleśnie nie nadążała.
Miasto przepiękne. Kolejna wizyta utwierdziła mnie w przekonaniu. Znajduję we Wrocławiu to wszystko, co lubię. Piękne fasady kamienic, przypominające te paryskie, czy antwerpskie. Gotyk piękny, choć nie tak monumentalny jak za odrzańską granicą i nowoczesne budynki, przeszklone od góry do dołu. Ogromna betonowa Hala Stulecia, która dla mnie pozostanie chyba "Ludową", zapamiętaną z koncertu Lady Pank całe lata temu. Te przestrzenie, to światło, ta akustyka. Japoński Ogród, powiew Wschodu z przepiękną roślinnością i leżaczkami :) Porośnięte dzikim winem Muzeum Narodowe. Najpiękniejsze. I tylko szkoda, że Muzeum Człowieka zamknięte, a bardzo chciałam obejrzeć ich zbiory. A ZOO, jak zwykle barwne. Udało mi się zobaczyć tygrysy, ale kotki rdzawe się nie pokazały. W sumie, nie dziwie się, aklimatyzacja in progress.
Osiem długich dni i nocy bez moich kotów. Za to jak wróciłam szał. Nie myślałam, że tak tęskniły. Tadzio na mój widok pomiałkiwał i rozdawał baranki. Stefanka wpakowała się na kolana, a Ursus chciał jeść. Bunia przywitała i poleciała do Janka, bo to on jest jej człowiekiem. a wieczorem szaleństwo, każdy chciał zwrócić na siebie uwagę. Gonitwy, przepychanki, wchodzenie na stół...Jak ja je kocham.
Wracam do codziennej rutyny, którą lubię. Teraz doceniam ją jeszcze bardziej. Z tej radości ugotuje pomidorówkę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz