Obciążenia dziedziczne.
Każdy ma, chociaż nie każdy zdaje sobie z tego sprawę.
Mnie zawsze nurtowało skąd mam dar do tego czy tamtego.
Uzdolnienia plastyczne mam niewątpliwie po rodzinie mojej
mamy.
Jakby życie potoczyło się inaczej, pewnie teraz byłabym malarką. A
wszystko przez mojego wuja Józefa, rzeźbiarza, ucznia Xawerego Dunikowskiego i
twórcy kilku znaczących pomników, który w dziecięcych bazgrołach potrafił
dostrzec „iskrę bożą”. A i wspaniały profesor Zin, okiem łaskawym na nie
patrzył.
Mam nadzieję, że obaj Panowie z podniebnej chmurki kibicują
moim absolutnie nie malarskim poczynaniom.
Po dziadku mam zamiłowanie do szewstwa. Poważnie.
Jeślibym miała odpowiednie fundusze, przebiłabym w kolekcji
obuwia panią Marcos i kilka innych celebrytek. Ale nie w tym rzecz by mieć, ale
żeby umieć o to zadbać, naprawić, poprawić. I to potrafię. Proste klejenia,
zmiana fleków czy podrasowanie koloru buta, to pestka. Zakląć jak szewc też
potrafię.
Teraz dłubię w drewnie, renowując artdecowskie mebelki.
Zamiast leżeć przez 2 miechy do góry pupą – jak to powszechnie mniema się o
nauczycielskim fachu, pomykam ze szlifierką oscylacyjną, drobnoziarnistym
papierem ściernym i metalową watą, w ubabranych bejcą ciuchach.
Szlag trafił od tej roboty moje piękne długie pazurki, ale
co tam – odrosną.
Po rodzinie ojca odziedziczyłam dzikość serca, błysk w oku i
miłość do uczucia wiatru na twarzy, wiejącego od stepu. Odziedziczyłam poczucie
sprawiedliwości i niezależność.
Wszystkie te cechy, jak i wiele innych zmiksowało się we mnie.
Stworzyły się też inne, moje i tylko moje / tu powinnam wspomnieć o zębach
jadowych :) /.
Jestem, jaka jestem i z radością biegnę politurować kolejny zydelek.
Kawałek warsztatu