wtorek, 21 listopada 2017

Paryż - przedsmak

Pomilczałam dłuższą chwilę. Dla własnego zdrowia psychicznego.
Tak mnie totalnie wkurza sytuacja na rodzimej scenie politycznej, że chcąc coś napisać, a po głowie chodziły mi polityczne tematy, musiałabym zacząć używać języka nieparlamentarnego. Tego nie chciałam...
Ale już jestem. A byłam w Paryżu.
W zasadzie byliśmy z Panem Mężem.
Listopad w Paryżu przywitał nas słońcem i temperaturą dodatnią umiarkowanie, czytaj  - dla nas, mieszkańców wschodnich rubieży, oznaczało to chodzenie bez kurtek, w sweterkach tylko.

Tambylcy zazwyczaj okutani byli w ciepłe paltociki, szaliczki, za to z bosymi stopami w letnich butkach. Taką tendencję modową obserwuję od lat. Do nas też dociera, o czym pisałam - gołe kosteczki zimą...brrr.
Rue Lamande. Nasza baza noclegowa w polskiej szkole.
Przyjemnie, miło, domowo, niedrogo. Gorący prysznic i wygodne łóżko gwarantowane po całodniowych włóczęgach po mieście.
Kościół Scientologów obok, jakby ktoś, coś.
Plan zwiedzania miałam bardzo ambitny, coś w stylu "3 kontynenty w 2 dni" :)
Udało się zrealizować wszystko i jeszcze więcej.
Dzisiaj tylko krótkie info.
Następny wpis dłuższy, obiecuję.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz