Żar się leje z niebiosów, upały afrykańskie jakieś , ale ja rzekłabym raczej piekielne zza siódmego albo dziewiątego kręgu piekieł...Wszystkie schładzające miejscówki w city zajęte. Kurtyny wodne, oczka i fontanny okupowane przez wszystkich, nie tylko z gatunku homo, ale i innych gatunków, łącznie z miejskimi lumpami, którym jest równie gorąco. I każdy użytkownik tych mokrych enklaw tak naprawdę w nosie ma obieg zamknięty wody, brak uzdatniaczy i inne Escherichie coli.
Parkowe trawniki i inne kawałki zieleni oraz Łąki Nowohuckie, zasłane pokotem ciał smażących się w niemiłosiernym słońcu.
Latem w mieście też przeżyć trzeba.
Ja jestem zimnolubna. Zdecydowanie nie lubię upałów i wolę się zazwyczaj ubierać niż rozbierać. W planie była Skandynawia i odwiedziny u niesamowicie sympatycznego Thora, ale tam też wywaliło 30 stopni i plany się rozmyły, bo ledwo dychać z upału mogę na własnej kanapie. Na fiordy wybiorę się jesienią albo zimą.
Oczywiście, jeśli z torbami mnie nie puszczą rachunki za klimatyzację.
Właściwie mogłabym pisać o wielu rzeczach, które dzieją się na około, mogłabym komentować rzeczywistość nas otaczającą, ale nie bardzo mam na to ochotę. Bo ta nasza rzeczywistość męczy bardziej niż upały. Wkurza bardziej niż wrzód na...Ale podobnie jak piekielne upały trzeba ją przetrwać, zbierając w pełni świadomie siły na czasy, które nadejdą. A jak nowa ramówka telewizyjna, nadejdą już jesienią.
I jeszcze jedna refleksja, tak żeby nie zanudzać Cię, kochany czytelniku...Koty wcale nie lubią takich upałów. Leżą przy klimatyzacji.
Co innego pytony, właśnie co z tym pytonem nadwiślańskim ?
Focia by Google
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz