środa, 13 maja 2020

Opatrunki na pęknięte serce, zrobione z miłości

Zbieram się do napisania tego felietonu, jak sójka za morze. I chcę go napisać i nie chcę. I chce się roześmiać i nie chcę, a może nie chcę chcieć, może się boję. Może nie jestem jeszcze gotowa. A może...
Minął rok odkąd odszedł za Tęczowy Most mój wielki przyjaciel, kot Bazyl. Przeżyliśmy szczęśliwie 11 pięknych lat, a potem pękło mi serce i chyba nadal się nie posklejało. Raczej na pewno się nie posklejało...Ale rok temu, wydarzyło się też coś radosnego. Przyszły do naszego domy dwa kocurki. Dwa Słonka radosne, Plasterki na rany. Tak pięknie, metaforycznie, poetycko...W codziennym życiu diabły wcielone, zbóje, złodzieje i typy bezczelne.
Typek pierwszy - Tadeusz. Pieszczotliwie w chwilach słabości i miłości niewysłowionej, nazywany Tadziutkiem. Koteczek niewielkich rozmiarów, ale wielkiego odważnego serduszka i silnego charakteru, Król Spacerów na Smyczy i Niepodzielny Władca Alei Róż. Zwierzak adoptowany z kociej fundacji, od dziecka na bakier z policją i prawem. Jako kocię, zamieszkiwał klatkę schodową jednego z bloków, skąd zabrała go Służba Nie Drużba i odstawiła do domu tymczasowego. Dzięki internetowi zobaczyłam i zakochałam się od pierwszego piksela tadziutkowego zdjęcia. I przyjechał Tadzio do Krakowa i zaczął miłościwie panować w domu. 
Tadzio ma niespożyte pokłady energii i sto pomysłów na minutę. Ciekawość życia i zjawisk wszelkich jest nieposkromiona. Mały jest wszędzie, na stole i jednocześnie pod stołem, zjada kocie ciastko i jednocześnie ma to ciastko cały czas, śpi i jednocześnie czuwa, łapie muchę i udaje, że jej nie ma. Prawdzie paradoksalny kot Schroedingera, przed otwarciem pudełka, rzecz jasna, bo przecież nikt nie ma zamiaru sprawdzać stanu kwantowego Tadeusza. Nikt by nie zdążył, bo on jest szybszy w swoich pomysłach od światła. Czasami prawie słyszę przebiegające w jego łebeczku impulsy elektryczne.
Tadeusz wszystko robi na 100%. Jak je, to je. Jak śpi, to śpi i żadna siła go nie obudzi...,no chyba, że zaszeleści. W stanie snu alfa, można go przekładać, podnosić łapki, głaskać i nic. Trup po prostu. Po przebudzeniu tornado, tsunami i złodziej wszystkiego, czego można użyć do zabawy, czyli innymi słowy, wszystkiego.
Typek drugi - Ursus, wielki rasowy kluch, Maine Coon, wypatrzony, wyczekany, z fiu - fiu rodowodami. Przywieziony elegancką bryką, prawie z piskiem opon. Imię zobowiązuje. Chcieliśmy dużego, to mamy. Dziesięć kilo żywej wagi, z drobną przewagą tłuszczu nad mięśniami. Kocurek trochę nieśmiały, wycofany, nie przepadający za głaskaniem i przytulaniem, nie mniej jak zacząć go tarmosić tak po "psiemu", szczęście maluje się na jego wielgaśnej paszczy i prawie ogonem merda. Kot towarzyszący. Towarzyszenie polega na chodzeniu za mną krok w krok. Do toalety, czytaj zero intymności, do kuchni, do salonu, sypialni, zaglądanie co piszę, co maluję, wtykanie łap do kremu przeciwzmarszczkowego, picie wody z garów namoczonych w zlewie i oczywiście zjadanie wszystkiego, co jadalne i próby zjadania tego, co niekoniecznie. Jedzenie jest jego pasją, hobby i sensem życia. To typ odkurzacza, który wciąga wszystko co tylko w zasięgu  kota się znajdzie, a że kot liczony od głowy do nasady ogona ma ponad 60 cm długości, to w zasadzie w zasięgu kota jest wszystko. Dźwięk naczyń i otwieranych drzwi lodówki działa na Ursia, nie jak sygnał Pawłowa, ale jak trąba archanielska na Sądzie Ostatecznym. Ursus się w trybie natychmiastowym materializuje. Uwielbia bigos i ziele angielskie z tego bigosu, liść laurowy też mu wchodzi, kradnie kurze kości z pięknie posegregowanych odpadów bio, i wynosi je cichaczem do łazienki.
Łazienka - centrum życiowe moich kotów. One w łazience mieszkają, ja tylko jestem tam gościem. Jedzenie, spanie na kibelku, albo łazienkowym dywaniku, taplanie się w wodzie po prysznicu, chowanie zabawek po kątach, to jest to ! Ostatnio, chcąc użyć toalety w nocy, mało nóg nie połamałam na kurzym kuprze, schowanym pod dywanikiem. Zapewniam Was, że taki kuper działa jak najlepszej klasy deskorolka, o trzeciej nad ranem w szczególności.
I to wszystko pod okiem mojego Bazyla, zerkającego tak od niechcenia z wielkiego zdjęcia na ścianie.
Kocurku mój. Przyjacielu. Masz zaiste wielkie poczucie humoru.

Chłopaczyska zawsze razem
Działania zaczepno - obronne przy gotowaniu rosołu


Łazienka, ich miejsce na Ziemi :) 
Mój arystokratyczny Wielkolud <3

Mame, może dasz jakie mjenso ? 
Słodycz w czystej postaci - Tadziutek <3


A na to wszystko z za Tęczowego Mostu zerka Bazyl 





poniedziałek, 4 maja 2020

W czasie pandemii nie mam czasu - uczę

Liczyłam, liczyłam i policzyłam. Nie włosy na głowie, nie wróble na żywopłocie, nie przechodniów na Placu Centralnym. Policzyłam ile wkładam pracy w to co robię. I mi wyszło. Tygodniowo w czasach zarazy prowadzę 22 godziny zajęć online. Do każdych zajęć przygotowuję się w zależności od komplikacji tematu, między godziną, a półtorej godziny. Zaokrąglijmy to do 20 godzin. Daje mi to 42 godziny tygodniowo. Do tego 1,5 godziny pro bono plus przygotowanie. Summa sumarum, wychodzi 44 godziny tygodniowo. Jakby nie patrzeć, to robię nadgodziny wg Kodeksu Pracy. Wnioski są dwa. Albo jestem nauczycielem nierozgarniętym i byle jakim, skoro po 26 latach pracy zapycham przy zajęciach tyle godzin. Albo jestem geniuszem z takim zasobem wiedzy, że morduję te biedne dzieciątka straszliwie, przekazując im nie tylko wiedzę, ale i styl bycia dobrym człowiekiem i obywatelem.
Tak czy inaczej, jak jeszcze raz usłyszę, że jestem bezczelną purchawą, która po zrobieniu całego awansu zawodowego, siedzi i puszcza gazy w stołek, a ponadto ma w głowie poprzewracane, strajkuje przeciwko wspaniałemu rządowi i ośmiela się domagać wyższej pensji, to słowo daję, zastosuje średniowieczne metody perswazji (ostatecznie historii się uczyłam) i łagodnego tłumaczenia.
Oczywiście moja praca w oczach moich przełożonych też nie jest czymś, co należy doceniać, co najwyżej oceniać, proponując jakiś, byle jaki stopień. Ciągnięcie i wdrażanie projektu z funduszy UE, którym szkoła się reklamuje, to też raczej takie nieważne. Po tygodniach szkoleń, nawet nie usłyszałyśmy takiego prostego słowa, jak"dziękujemy"koleżankom za trud i zaangażowanie. O nagrodzie finansowej, przez wrodzoną grzeczność nie wspomnę.
Nie piszę tej opowieści po to, aby dopiec temu czy tamtemu, ale po to, żeby pokazać, że my nauczyciele, tak wspaniały w założeniach stan, sami siebie nie szanujemy, nie doceniamy, urządzamy szczujnię i ostracyzm społeczny. Jeśli nasi szefowie nie zmienią podejścia do nas, jeśli podejście nie będzie uczciwe i sprawiedliwe, to tak wartościowani, będziemy te same uczucia i wzorce przenosić na uczniów, a oni będą spijać prawdy z naszych ust. A po latach wyjdą niby wykształceni, z doktoratami prawa,  medycyny, stosunków międzynarodowych i w trzech szybkich ruchach rozwalą demokrację, trójpodział władzy i inne, jak się okazuje zbędne instytucje.
Będą jadzić, kłamać bez mrugnięcia oka, z obywateli robiąc idiotów.
Część takich zachowań przejęli od nas, część wynieśli z domów, a część sami wymyślili.
Drodzy nauczyciele, szanujmy się, zjednoczmy się, pokażmy społeczeństwu tak ciężko wypracowany prestiż naszego zawodu. Przestańmy w kółko gadać o misji zawodu. Jesteśmy fachowcami na światowym poziomie. Zacznijmy na poważnie doceniać siebie, kolegów i koleżanki. Pomóżmy młodym nauczycielom wejść do zawodu. Nie blokujmy ich rozwoju.
Kochajmy ale bądźmy nieugięci i sprawiedliwi. Uśmiechajmy się serdecznie, nie dajmy się wciągać w gierki i podszczypywania. Każdy woźny w szkole ma taczki, w razie potrzeby pożyczy w słusznej sprawie :)
Nie dajmy sobą pomiatać.
"A jeszcze będzie przepięknie..."

Grafiki by Google

 A tutaj statystyki moich webinariów, focie handmade
Nawet w czasach zarazy lekcja botaniki musi być :)

sobota, 2 maja 2020

Bratki, kwiatki majowe

Majówka, jak miło. Zielono, głównie zielono. Mój ulubiony odcień zieleni wciska się w oczy i zapada w pamięć. Muszę się nazapamiętywać tego koloru na cały rok, żeby do niego wracać w pełni lata, w rudej jesieni i nijakiej, burej zimie. Zdjęcia go nie oddadzą, pędzel nie namaluje. Bo to nie tylko sam kolor, ale zapach, dźwięk, ulotne wrażenie, którego doświadcza się w jednej, drugiej i kolejnej chwili. Chodzę i chłonę wiosnę każdym ze zmysłów. Czasem przez maseczkę, czasem nie. Cóż jestem ciut niepokorna :)
W tym roku okno u mnie na żółto i na niebiesko, dokładnie na żółto bardziej. Bratki oszalały i tfu, tfu, kwitną cudnie. A w tej żółci, Janeczkowa niezapominajka. Szkoda, że zaraz przekwitnie. Na razie cieszy oko. Nie tylko moje. Kocie oko też cieszy. Chociaż jak się tak zastanowić, to na dobrą sprawę pewna nie jestem, czy to ta niezapominajka, czy gołąb, który wysiaduje jaja w gnieździe naprzeciw okna. A może to ta ta mucha wielgaśna, która przysiadła na parapecie. Co się dzieje w kociej głowie ? Ot, pytanie niedoodpowiedzenia. Czasem wolę nie wiedzieć, ze względów na higienę psychiczną.
Chłopaki korzystają z majówkowej aury i uprawiają plażing smażing naokienny, a Tadziutek to już przegina i każe się wyprowadzać na pole. A zbójuje przy tym straszliwie, goniąc gołębie i lejąc po łbach psy sąsiadów. Uchodzi mu na sucho, bo jest uroczym małym gnojkiem, ulubieńcem podwórka.
Jak miło, wyłączyłam telewizor. Ucięłam temat wyborczy i koronawirusowy, jednym sprawnym ruchem kciuka. Dość na dzisiaj. Teraz tylko zapach majowej ziemi po deszczu.






Focie : handmade