środa, 29 listopada 2023

I jeszcze tylko koci Zen

 W zasadzie, to po licho pisać? Tak sobie siedzę i myślę. Przecież rzeczywistość już dawno przekroczyła granice absurdu i dobrego smaku, tak że nawet mój najbardziej subiektywny subiektywizm odpada w przedbiegach. W sumie to smutne, tak cały czas balansować na granicy ześwirowania totalnego. Chyba czas dla zdrowotności meliskę zaparzyć, albo jakieś inne szamańskie sposoby zastosować, jak okadzanie się magicznym kadzidłem albo łyknąć jakąś witaminę B17 na przykład? Chociaż z drugiej strony, po co? I tak mam przechył na lewą burtę, co spece starają mi się wyrównać wkładką ortopedyczną. Dziękować Opatrzności, że nie mam od tego przechyłu skrzywionego kręgosłupa, tego moralnego.

A zupa dyniowa wchodzi najlepiej ze wszystkich zup i jesienną porą śmiało może konkurować z pomidorową z makaronem. Bo jak pomidorowa, to tylko z makaronem, nie mniej dopuszczam jeszcze rosół z ziemniakami, co pewnie przyprawi o palpitacje pana Bobka Makłowicza. Się mówi trudno. Inna jestem. Właśnie wyjadłam do cna zapas moich firmowych korniszonów na słodko i z trwogą patrzę w nadchodzącą czarną czeluść zimy, no bo jak to tak bez korniszonków, koniecznie na słodko...Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie znam na nie dokładnego przepisu i zawsze czegoś tam dosypię "na oko". Tak sobie jednak myślę, że może nie jest tak źle ze mną i z tym moim lekceważącym podejściem do kulinarnych receptur, wszak znam chociażby z internetów gościa, który bardziej ode mnie "na oko" robi, a stanowisko zajmuje, że fiu, fiu. Może jest jednak dla mnie jakaś nadzieja? No ale ten kręgosłup...

A koty, jak to koty. Mają wywalone. Od czasu do czasu łypną oczyskiem na te człowiekowe wariactwa i dalej smacznie śpią. Wezmę przykład z kotów, czego i Wam życzę.


Czy Wy też śpicie z wywalonym jęzorkiem?


Zaraz się przewrócę...


Zdecydowanie wywalone :D





niedziela, 25 grudnia 2022

Przedświąteczna bieganina i świąteczne życzenie

 Jak to  zwykle przed Świętami bywa, bieganina. Do sklepu, ze sklepu, do pracy, z pracy, odkurzanie, prasowanie, ale nie mycie okien. Na głowę całkowicie jeszcze nie upadłam. Śledzie zrobione, karp zamówiony przez internet również przygotowany do dalszej obróbki. Dlaczego przez internet? Bo go zamówiłam w listopadzie, jak ceny tego stworzenia były jeszcze do przełknięcia, bo obecne, to jakiś obłęd. Nie ma co się dziwić, skoro na czele instytucji państwowych obłonkańcy stoją, chciałam powiedzieć, stan duperzy. Ale tak być nie będzie cały czas, bo takie Prawo Zmiany we Wszechświecie, więc nie ma co, tylko brać się za szmaty i do sprzątania, a chałupa będzie błyszczeć jak  po generalnym remoncie.

Plan na Święta prosty, odpocząć wreszcie. Wbić się w polarowy dresik, założyć mikołajowe paputy, przytulić się do siebie i kotów, rzecz jasna i obowiązkowa. Następnie odwiedzić znajomych, pouśmiechać się do siebie i innych. Być lepszym człowiekiem i być wdzięcznym, za to co się ma, bez względu na to się ma. Pomyśleć ciepło i pomóc tym, którzy tego co my nie mają. Nie mają bliskich przy sobie, nie mają ciepłych domów, prądu, za to rakiety ludobójców świszczą im nad głowami...Wierzę mocno w sprawiedliwość dziejową, w sprawiedliwość w ogóle, dlatego będzie dobrze. To moje świąteczne życzenie, które wiem że się spełni.

Spokojnych Świąt Nam wszystkim i spełnienia marzeń.


Kto jak nie Tadziutek? 


Paputy cieplutkie :) 


Iluminacja rozświetla mroki nocy...



niedziela, 6 listopada 2022

Chryzantemowo

 Przeżyłam nagrobne wariactwo. przeżyłam, gdyż nie wybrałam się na groby bliskich, w dniach do tego przeznaczonych, tylko w zupełnie innym terminie. Niestety nie uniknęłam "memowych" sytuacji i rozmów w nestorkami rodu strzelającymi focha, bo kolor chryzantem nie taki, a kuzyn kupił znicze, które palą się 50 godzin, a nie trzy tygodnie i uderzającymi w tony "Jak ja umrę, to Ty przejmiesz opiekę nad rodzinnym grobem..." Grzecznie wyjaśniłam, że nie, że dziękuję i nie jestem zainteresowana inwestycjami w granity, marmury, czy inne tworzywa. Nie mam zamiaru robić corocznej pokazówki cmentarnej, bo "co ludzie powiedzą". Odwiedzę groby w swoim czasie, nawet dam na mszę za spokój Dusz, choć z religią łączy mnie tylko papier, ale i to już nie długo. A chryzantemy kupię zawsze, bo jak dla mnie urodziwe niesłychanie i zakochana w nich od dziecka jestem. Zapewne zostanę przez ciotki wyklęta, a jakbym miała dzieci, to pewnie i one nosiłyby piętno do siódmego pokolenia...

A Rakowicki piękny. W kolorach jesieni. Nostalgicznie, ale i przyjemnie się było spotkać z tymi, którzy żyją i tymi, którzy w innym wymiarze, ale w naszych sercach zawsze ciepły kącik zajmują. Z rodzicami, dziadkami, ulubionymi wykładowcami i przyjaciółmi, szczególnie tymi, których wojna wygoniła z ich ziemi, ale przyszli na nasze cmentarze, żeby uczcić pamięć swoich zmarłych...bo nie ważne miejsce, a pamięć.

A kiedyś jeszcze wrócę jesienią na Pere - Lachaise














niedziela, 7 sierpnia 2022

Przez życie z Krakowem

Krakowianką z urodzenia nie jestem, z przekonania od siódmego czy ósmego roku życia, z zameldowania od plus minus lat trzydziestu. Kraków zawsze poruszał mnie w sferze artystyczno - architektonicznej, zresztą taki też był pierwotny plan mojej przyszłości, że będę studiować na malarstwo na ASP. Takie miłe plany miał wobec mnie siostrzeniec mojej babki, rzeźbiarz Józef Zięba. Nie wyszło niestety, dzięki mojej matce, która wieszczyła mi rychłą narkomanię, alkoholizm, a w najlepszym razie śmierć głodową z braku przychodów z malarstwa. Ponadto, jako osoba "na sztuce się znająca", z uporem maniaka twierdziła, że nie ma we mnie krzty talentu, z malarskim na czele. W odpowiedzi, postanowiłam zostać fryzjerką, co matkę moją do szału doprowadzało, bo jak to panna z dobrego domu do zawodówki, na fryzjerkę pójdzie i baby czesać będzie. Panna przynajmniej powinna zostać żoną adwokata, albo notariusza chociaż. A mnie już łeb pękał od tych kazań i prysnęłam z domu na studia biologiczne, bo jakoś tak mentalnie więcej mam wspólnego z naszymi Braćmi Mniejszymi, niż człowiekami :) I tym właśnie sposobie związałam się z Krakowem i wierna mu jestem, jak najwierniejsza żona.

Przez lata całe miałam okazję mieszkać na Kazimierzu, wtedy największej speluny krakowskiej, z lokalnymi lumpami Mariankami, Suchymi, Stefanami czy paniami Lodziami i Helkami. Z nimi zawsze sztama i szacunek. Ja studencki grosz na sprzątaniu zarobiony na bełta im dawałam, albo kawę zarobioną na wróżeniu dla Pań i z tego powodu niebezpieczna dzielnica stawała się dla mnie najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Obserwowałam jak ta pożydowska, zniszczona przez rządy komuchów dzielnica rozwija się i pięknieje, osiągając stan obecny.

Dwie dekady mieszkałam przy Pawlikowskiego na Piasku, ale tak naprawdę na Starym Mieście. I znowu obserwowałam jak dawni właściciele odzyskują majątki, jak inwestują w zubożałe kamienice. Pawlikowskiego stała się piękną ślepą uliczką z uroczymi sąsiadami Mają i Adamem Zagajewskimi, Makłowiczem, czy babcią Alicji, naszej hollywoodzkiej aktorki. Koncerty i grille w przykamienicznych ogródkach, pogawędki przez płot o istocie życia kotów i ludzi. Takie cuda do momentu, gdy do kamienic sprowadzili się studenci. Bydło, swołocz, brak kultury jakiejkolwiek. Tygodniowe imprezy...mam nadzieję, że nikt z tych osób studiów nie ukończył, bo raczej mądrym lekarzem, czy inżynierem po takich ilościach wódy i prochów by nie został.

Nastał czas pożegnania się z Pawlikowskiego i znalezienia swojego nowego miejsca. Padło na starą Nową Hutę i Plac Centralny, no bo jak gdzie indziej mieszkać, jak się całe życie w centrum mieszkało.

Aleja Róż, jak z piosenki Oddziału Zamkniętego, oswajała mnie przez trzy lata. Nie byłam pewna tego wyboru, a ta spokojnie i sukcesywnie zauraczała mnie swoim spokojem, ciszą, okoliczną zielenią, serdecznymi sąsiadami. Dałam się "kupić"i nie żałuję. Czasem brakuje mi gwaru Sukiennic, kawiarni wszechobecnych, tłumów turystów na Floriańskiej, jak na Piątej Alei w New Yorku, ale to tylko czasem. Wsiadam wtedy w tramwaj i odbywam podróże do przeszłości.

I tak żyjemy sobem spokojnie w miejscu, gdzie młodych ludzi przybywa, bo dzielnica staje się modna i dość tania, gdzie powstają miejsca spotkań, chociażby Dom Utopii – Międzynarodowe Centrum Empatii, Zalew Nowohucki, miejsce rodzinnego wypoczynku, ścieżki rowerowe i wielki piec nie dymi.

I tak jest na tę chwilę dobrze, bardzo dobrze, całym sercem Kraków.


Zieleń Nowej Huty i Czyżyn




Moje wędrówki po mieście








Moja Mała Galeria










piątek, 29 lipca 2022

Kiełkujące zło, barszcz i fasolka szparagowa

 Jak tak patrzę na ten popierniczony Świat, to mi odchodzi wszelka ochota na pisanie czegokolwiek poza mowami oskarżycielskimi. A moja lista jest bardzo długa i jakbym faktycznie te wszystkie sprawy, o których myślę zaczęła analizować, to sama nie ogarnę ile tomów akt by powstało. Wydarzenia w kraju i na świecie sprawiają, że odzywają się we mnie najbardziej mroczne uczucia i jeślibym straciła resztę zdrowego rozsądku i ten promil miłosierdzia, jaki został we mnie, do drugiego człowieka, to przewiduję, że byłabym dużo gorsza od całej Hiszpańskiej Inkwizycji i wszystkich morderczych dyktatorów tego świata. Zaczęłabym od obrócenia w proch tego ogromnego kawałka ziemi po lewej stronie naszej mapy, stojąc do niej tyłem i nie jest to Ukraina. Rosną we mnie ekstremalne uczucia a resztkami sił nie radykalizuję się jeszcze całkowicie.

Ratuje mnie ten kawałek serca i empatii, który oddałam kiedyś pewnemu bardzo silnemu mężczyźnie, który strzeże go jak prawdziwy arturiański rycerz. Moja opoka i przyjaciel. Dziękuję Janeczku.

Pomijając te złe uczucia, to piszę kolejne biologiczne zlecenie i jeszcze kolejne. Trzeba sobie jakoś radzić w tym odhumanizowanym dla twórców i nauczycieli świecie, bo jak to się mówi "Twardym trzeba być, nie miętkim".Zatem żywię nadzieję, że wrzesień , najpóźniej październik przyniosą mi "The wind of change".

Na szczęście koty są lekarstwem na całe zło. Zawsze mogę wyskoczyć z Tadeuszem na obchód dzielni, wpaść do mięsnego po jakąś chabaninę i zielonego coś do gara do Pani Anuszki i po pyszne pierogi z ziemniakami do Pani Aliny. Cieszę się, że te dziewczyny, które uciekły przed wojną trafiły do Huty i pysznie dla mnie gotują. Palce lizać.

Koty też kuchnię ukraińską lubią, szczególnie potrawy mięsne, a Ursus nawet barszcz. Barszcz akurat od zawsze przyrządzam sama, na żeberkach wieprzowych i oczywiście z fasolą - wyznaję ten sposób.

Wakacje to jedyny czas, kiedy mogę spokojnie gotować. Jutro fasolka szparagowa kupiona w nieinflacyjnej cenie, więc się naobierałam za wszystkie czasy. I masełko i bułka tarta i jajo i kefir.

Najprostsze rozwiązania są najlepsze, dlatego dorzuciłam się do Bayraktara Sławkowi Sierakowskiemu.


Ja gotuję barszcz ukraiński, a Stefania śpi. Całe gary na mojej głowie.



Za to chłopaki dzielnie asystują, czekając na obryw



Na koniec idę oczyścić umysł do parku



niedziela, 13 marca 2022

"Ukraińska baśń" Janusz Baran

 Od 24 lutego moja głowa jest na wojnie. Ruskie wojska mordują ludzi. Psychopatyczny zbrodniarz i jego sługusy u władzy. Haga dla nich to za mało...

Dzielny Naród walczy.

Dzisiaj nie będzie kotów, heheszków, selfików. Dzisiaj będzie "Ukraińska baśń" autorstwa mojego Janka. Czytajcie proszę i nie traćmy nadziei na lepsze dni.


 Ukraińska baśń

Nie miała już dokąd uciekać, nie miała już sił do ucieczki, uciekać już nie chciała. Stała na gruzach własnego domu, w miejscu, gdzie jeszcze wczoraj było wejście do piwnicy. Ziąb targał ciałem kobiety a jedynym źródłem ciepła była drobna dłoń Wiktorii
-Czy to jest ta gwiazda zwiastująca koniec wojny mamusiu?
-Tak kochanie – ścisnęła rękę córeczki trochę zbyt mocno.
Pośród bieli świeżego śniegu pocisk eksplodował zielenią zbliżającej się dopiero wiosny. Wysypały się kwiaty, zaszumiała dopiero co zwalona wierzba, rozćwierkały się ptaki. Śmierć stała przed drzwiami ich domu, gestem dłoni zapraszając do środka. Gdy weszły odłożyła kosę za progiem i zabrała się do robienia posiłku. Wkrótce na stole pojawiły się kanapki, herbata i nawet ciasteczka na deser. Ale matka i córka nie jadły. Śmierć usiadła naprzeciwko, spojrzała im w oczy. Wcale nie była straszna. Nawet uśmiechnęła się, pokiwała głową jakby coś zrozumiała, wstała od stołu i wyszła. Jeszcze wróciła po kosę, usiadła na dziesięć sekund by odegnać pecha i znów wyszła.
Siedziały we dwójkę po jednej stronie stołu. Trochę niezręcznie, bez przeciwwagi. Wiktoria huśtała nogami, Oleksandra przesunęła talerz z kanapkami bliżej środka stołu. A może wcześniej było lepiej?... A może to bez znaczenia?.. Wtem otwarły się drzwi. Bez charakterystycznego skrzypienia, ale dziewczyny od razu spojrzały w tę stronę. W progu stał żołnierz. Jego rany zdążyły się zabliźnić i tylko zakrwawiony i poszarpany mundur świadczył o trudach jego powrotu.
-Taaaatuś! - krzyknęła Wiktoria i rzuciła się w ramiona żołnierza. Oleksandra zalała się łzami.
Chwilę później Śmierć dyskretnie zajrzała przez okno i upewniwszy się, że wszyscy siedzą przy stole i jedzą przygotowane przez nią kanapki, ujęła w dłoń kosę i wróciła do pracy. A pracy miała dużo i opóźnienie znaczne. Trzeba było ruszyć w zimę i opuścić dom pośród wiosny, gdzie od tej pory Wiktoria, Oleksandra i Artem byli wiecznie i szczęśliwi...


Foto by Google





sobota, 1 stycznia 2022

Słów kilka spod kocyka

 Stary rok odszedł, nowy przybył pośród śpiewów Zenka, wystrzałów różnego rodzaju marketowych sztucznych ogni, przerażenia zwierząt dzikich i domowych. Do tego te wszystkie typki w beznadziejnych garniturkach i źle dobranych oprawkach okularów, rachunki za gaz, galopująca inflacja, pandemia...

W ostatni dzień starego roku wybrałam się na poranny spacer. Taka cisza, taki spokój, pojedynczy przechodnie. Zimy niestety nie zauważyłam, za to na termometrze zaokiennym 10 stopni na plusie. Ciapa i deszcz. Staram się myśleć pozytywnie. 

Dzisiaj w pierwszym dniu nowego roku, ani ludeczka na ulicy. Wszyscy chyba odsypiają nocne bale. Ja też odsypiam. Z kotami odsypiam. Koty zawsze coś odsypiają, a ja chyba nabieram kocich cech, no bo nie dość, że zapadam w sen natychmiastowy, to na dodatek sardynki z puszki zjadam.  

Miło tak w fotelu pod kocem z kawą i Ursusem. Janek drzemie obok. Jaki Nowy rok, taki cały rok, czego sobie i Wam życzę wierząc, że dobre życzenia się spełniają.

Love and peace.