piątek, 10 lutego 2017

Prawie indyjskie curry

Kończą się ferie, szkoda. To co fajne kończy się zdecydowanie zbyt szybko.
Czy naładowałam akumulatory, pewnie trochę tak, ale nie sądzę żeby to naładowanie było na 100%. Żeby odpocząć tak na full, musiałoby zniknąć z mojej rzeczywistości kilka humanoidalnych stworów. Ale rozumiem, że nie od razu można mieć wszystko i trzeba wierzyć, że marzenia się spełniają.
Właśnie spełniłam jedno swoje.
Wstałam taka jakaś lewa...bolała mnie głowa. Sprawdziłam aplikację smogową i o dziwo, dzisiaj smogu nie ma. Pewnie z tego powodu bolała mnie głowa - zbyt czyste powietrze :)
Człowiek przyzwyczaja się do patologii w każdej postaci...
Ale skoro nie śmierdzi smogiem, to zamarzyłam, żeby przygotować coś fantastycznie aromatycznego do jedzenia.
Znieczulona ibupromem i uzbrojona w chęci do gotowania, zadecydowałam - curry !
Moje kubki smakowe zwariowały, curry...mniam, mniam.
Rozpoczęłam działania zaczepno obronne, na co zwabione odgłosem krojenia i trzaskania garami, pojawiły się jak na komendę moje trzy futrzaste gracje i z wywalonymi jęzorami, wyciągając łapki w proszących i dramatycznych gestach, żebrały o kurczacze zwłoki.
Dostały.
Mam miękkie serce dla tych puchatych terrorystów.
Po kilkudziesięciu minutach curry dochodziło. W tak zwanym międzyczasie zmajstrowałam jeszcze zupę ogórkową i sok jabłkowy z cytryną i imbirem.
A teraz zaczynam konsumpcję.
Jeśli chcecie przepis na moje curry, piszcie.
Mniam, mniam, mniam :D

Focie : handmade





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz