Kończą się ferie, szkoda. To co fajne kończy się zdecydowanie zbyt szybko.
Czy naładowałam akumulatory, pewnie trochę tak, ale nie sądzę żeby to naładowanie było na 100%. Żeby odpocząć tak na full, musiałoby zniknąć z mojej rzeczywistości kilka humanoidalnych stworów. Ale rozumiem, że nie od razu można mieć wszystko i trzeba wierzyć, że marzenia się spełniają.
Właśnie spełniłam jedno swoje.
Wstałam taka jakaś lewa...bolała mnie głowa. Sprawdziłam aplikację smogową i o dziwo, dzisiaj smogu nie ma. Pewnie z tego powodu bolała mnie głowa - zbyt czyste powietrze :)
Człowiek przyzwyczaja się do patologii w każdej postaci...
Ale skoro nie śmierdzi smogiem, to zamarzyłam, żeby przygotować coś fantastycznie aromatycznego do jedzenia.
Znieczulona ibupromem i uzbrojona w chęci do gotowania, zadecydowałam - curry !
Moje kubki smakowe zwariowały, curry...mniam, mniam.
Rozpoczęłam działania zaczepno obronne, na co zwabione odgłosem krojenia i trzaskania garami, pojawiły się jak na komendę moje trzy futrzaste gracje i z wywalonymi jęzorami, wyciągając łapki w proszących i dramatycznych gestach, żebrały o kurczacze zwłoki.
Dostały.
Mam miękkie serce dla tych puchatych terrorystów.
Po kilkudziesięciu minutach curry dochodziło. W tak zwanym międzyczasie zmajstrowałam jeszcze zupę ogórkową i sok jabłkowy z cytryną i imbirem.
A teraz zaczynam konsumpcję.
Jeśli chcecie przepis na moje curry, piszcie.
Mniam, mniam, mniam :D
Focie : handmade
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz