Ostatni dzień starego roku.
Nic wyjątkowego. Za oknem zima, jak na ocieplony i smogowaty klimat przystało. Plucha wirusami chucha. Mnie chuchnęła jeszcze przed Świętami. Kaszlę jak rasowy gruźlik i trąbię jak słoń Trąbalski, przyczyniając się do zysków rodzimego przemysłu celulozowego. Zużycie chusteczek higienicznych jest porażająco gigantyczne.
Kosmetyczki, fryzjerzy i panie od tipsów mają dziś pełne ręce roboty. Makijaż z brokatem, bez brokatu, kiecka passe albo garnitur w prążek...ufff.
Nie mam dzisiaj takich problemów. Impreza w domu, z Jamesem Bondem najprawdopodobniej. Tym razem przy szklaneczce dobrej whisky, a nie martini z wódką. W przeciwieństwie do agenta Jej Królewskiej Mości, martini wolę solo, a wódki nie lubię.
Muszę złapać trochę wytchnienia od ludzi i nabrać dystansu, by spokojnie wkroczyć w 2019 rok.
Nie będę robić rachunku sumienia i rozliczać się z realizacji celów. W końcu przez cały rok podejmowałam świadome decyzje. No, ok...te buty...pfff...trochę mnie poniosło :)
Jem mandarynki. Uwielbiam mandarynki. Koty ich nie uwielbiają i pewnie mają mi za złe, ale i tak przyjdą zaraz się przytulić.
Moja druga połowa na końcu Polski gra imprezę sylwestrową ze swoim "Wehikułem czasu". Dla mnie będzie Koncert Noworoczny.
Pozdrawiam mieszkańców Kiribati, Samoa i Wysp Tonga, którzy już w nowej rzeczywistości. Wam moi drodzy, życzę szczęśliwego Nowego Roku...sięgając po kolejną higieniczną chusteczkę.
Focie by Google
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz