I znowu Wigilia. Nie ogarniam już ile razy siadałam do wigilijnego stołu. Pamiętam jednak wszystkich, z którymi dane mi było te wigilie spędzać. Nie chodziłam nigdy ani do żłobka ani do przedszkola. Na etacie niani pracowała siostra mojej mamy, Stasia. Nie tylko mnie wychowała, ale i swoje wnuki i prawnuki. Ciocia po porostu kocha dzieci i do wychowywania zawsze miała smykałkę.
Siostry, pomimo tego, że kochały się bardzo nie spotykały się przy wigilijnej kolacji. A dla mnie tradycją stało się, że po mojej wigilii szłam do cioci, na drugą wigilię. Z resztą nie tylko ja tak robiłam. Dzieci moich braci ciotecznych i oni sami bieżali do ciocinego stołu, u którego zbierała się wcześniej, czy później tego wieczoru prawie cała rodzina. Magia Świąt działa się wtedy i dawała nam wszystkim ogromną dawkę energii. A poza tym, jak w każdym polskim domu mojego dzieciństwa, karpik, wódeczka i Pastereczka. Całą rodziną. rzecz jasna, grzmieć barytonami i altami Panu kolędy.
Wyjechałam. Z miejscem mojego dzieciństwa w zasadzie nic mnie nie łączy, poza grobami zmarłych, moją ciocią i niesamowitym klimatem jej domu. Otwartego dla wszystkich, ciepłego, pełnego miłości i poświęcenia.
W tym roku Stasia skończyła 90 lat. Siły już nie te, ale pewnie uroczystą kolację przygotuje mój brat cioteczny. I pewnie jak co roku będą wszyscy. Jak nie ciałem, to duchem, bo ta cholerna zaraza mogłaby Stasię dopaść. My z Jankiem zadzwonimy, właściwie Janek będzie dzwonić pierwszy, bo to facet w Wigilię powinien jako pierwszy przekroczyć próg domu, bodaj telefonicznie. A wieczorem, przy pierwszej gwiazdce zostawimy puste nakrycie. Może będzie ono dla strudzonego wędrowca, a może w tym dziwnym pandemicznym czasie dla tych, z którymi nie możemy spędzić tych Świąt osobiście.
Trzymajmy się Kochani i Wesołych Świąt !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz