Po dniu, który ma
okazję zaistnieć raz na cztery lata, nastał nam marzec. „W marcu
jak w garncu”, że powtórzę za starym przysłowiem. Mam nadzieję,
że na garncu marzec poprzestanie, a nie przyszykuje nam kotła albo
innego tygla.
Jeśli już, to
poproszę o tę bardzo pozytywną wiosenną wersję.
Zima się nie
spisała w tym sezonie, chociaż teraz próbuje jeszcze straszyć,
prusząc śniegiem to tu, to tam oraz powiewając polarnomorskim
wietrzyskiem.
Może jeszcze nam
przyszczypie nosy, ale szczerze wątpię, a moje wątpliwości
potwierdza Matka Natura.
Przez opary
krakowskiego smogu widać bowiem białe główki przebiśniegów, a
na gałązkach krzewów zaczynają zielenić się pierwsze pąki
liści. Leszczyny kwitną jak szalone, więc zaraz pewnie przyjdzie
kolej na brzozy.
Kosy zwariowały i
głośnym piskiem sygnalizują paniom Kosowym, że czas budować
gniazda i szykować się na powiększenie rodziny. Krakowskie
gołębie, jak to gołębie – nie takie głupie, jak się wydaje,
odchowują właśnie lutowe maluchy, które choć jeszcze w
dziecięcej szacie upierzenia, chcą podobnie do rodziców fruwać i
trenują pilnie skrzydełka.
Marzec działa też
na inne stworzenia. Wszystkie, z marcowego powodu jakieś żwawsze,
radośniejsze, cieszące się promieniami wychodzącego od czasu do
czasu słoneczka. Moje koty już sprawdziły nasłonecznione miejsca
na okiennym parapecie, gdzie w pogodne dni zalegają hurtem, bycząc
się niemiłosiernie.
Szykujemy się do
nadejścia astronomicznej wiosny i symbolicznego utopienia zimowej
Marzanny.
A potem już czas
żółtych kurczaczków, żurku z jajkiem i wielkanocnych babek.
Dzisiaj jeszcze
resztki śniegu w iglastych cisach i odrobinę zmarznięta autorka...
Focie : handmade
Fakt .... czuć wiosnę jeszcze nie widać a już ......
OdpowiedzUsuńJa niestety czuję mniej poetycko, stare urazy dają znać przy zmianie pogody. Może to jednak nie taki zły objaw, znaczy się żyję :D
OdpowiedzUsuń