Sobota, dzień kota. Albo pamiętaj, aby święcić święty dzień.
Sobota jest właśnie dla mnie takim dniem. Jest absolutnie święty, nietykalny i tylko mój.
Nie umawiam się w soboty na spotkania. Nie nauczam, nie załatwiam biznesów, rzadko odbieram telefony.
Święty dzień resetu. I kota oczywiście. Bez kota nie ma resety i już.
Lubię wstać w sobotę rano, przejść na bosaka do kuchni, nastawić sobie kawę. Otwieram okna, widzę zieleń, słyszę śpiewające ptaki. Wstają koty, które licząc na chrupaska, ocierają się przymilnie o moje kostki. Wszyscy jesteśmy jeszcze lekko zaspani, snujemy się po domu.
Pachnie kawa, kudłate chrupią chrupaski, odpalam kompa, leci "Good morning Galaxy". Cudownie.
Gdzieś w świadomości plącze się myśl, że to mój dzień, tylko mój.
Robię to co lubię.
Zakupy, jak każda rasowa kobieta, potem lekkie sprzątanie.
Zupełnie nie rozumiem generalnych porządków, jak się dba o dom na bieżąco, to się syf nie zrobi...
Gotuję obiad, jak lubię i jeśli zechce mi się coś upiec, zrobić soothie albo jeszcze co innego, robię to.
Zasiadam w fotelu i odpoczywam. Mruczące, kudłate maszynki, są zawsze gdzieś w pobliżu i albo łażą za mną krok w krok, albo okupują fotel, przeczuwając, że zaraz w nim zasiądę i będziemy się przytulać.
Teraz jestem na etapie picia drugiej kawy. Zaraz zabiorę się za robienie pasztetu drobiowego, który uwielbia mój mąż. Akurat będzie gotowy na wieczór, jak wróci.
Potem nałożę maseczkę na twarz, pomaluję paznokcie, obejrzę film.
Mój święty dzień luzu i robienia wszystkiego tego, na co nie mam czasu w tygodniu.
Taki mały czasoprzestrzenny azyl, czego i Wam życzę.
Koty w storczykach, odpoczywają.
Focia : handmade
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz