czwartek, 16 kwietnia 2020

Maski włóż i Tadzio

Plus, minus od miesiąca prowadzę zdalną egzystencję. Zdalnie pracuję, czekam na zdalne i wirtualne jak na razie pieniądze. Zakupy zdalnie też robię. Raz na cztery, pięć dni wypełzam na świat zewnętrzny za potrzebami życiowymi, niecierpiącymi dalszej zwłoki. Jak już wypełznę, to w maseczce i rękawiczkach. Sąsiedzi mnie nie poznają, nie zostawiam odcisków palców. Jeszcze pół roku wcześniej , widząc mnie w takiej stylówie, ktoś by się mógł zastanawiać czy to nie jakaś krejzolka celebrytka, na Hutę przyjechała :)
Przelot przez spożywczak, aptekę. Tęskny rzut oka na słoneczny park...i do domu.
A w telewizorni dwa Michały. Jeden rudawy, drugi z kontuzją nerwu twarzowego opowiadają banialuki o czterech krokach. Posłuchałam, pomyślałam i coś mi nie stykało. W wielkim planie uwalniania gospodarki brakło miejsca dla uczniów i dla mnie, belfszycy. Opierając się na analizie przedstawionego materiału, mogę przypuszczać, że do roboty fizycznie nie wrócę w najbliższym czasie. Żłobkowicze, przedszkolaki i inna drobnica owszem, mają szansę na come back. Starszych ludków w planie brak. Albo są w planie, tylko mogą sami w domu siedzieć, bo zazwyczaj są prawie dorośli i mamusi do opieki już nie potrzebują (będą mogli również sami wychodzić do parku na spacery, ale w maseczkach). Fajnie, będą się w tych parkach i lasach do matury uczyć, obowiązkowo w dwumetrowej odległości od siebie. Ja, będę pewnie w tym czasie dla nich zdalnie zajęcia prowadzić, o ile w lesie złapią sieć :D
Jak zwykle, naczelnicy biorą się za rozwiązywanie problemu od tylnej jego strony, a może tak mi się tylko wydaje, że ten problem ma tylną stronę? Że w ogóle jest? Może mnie się tylko wydaje, że wróciły czasy, które znam z książek i tylko trochę pamiętam? Bo przecież zaraz trzeba iść i dokonać słusznego wyboru, jakiegoś uroczego, roześmianego człowieka o złotym sercu i równie cennym intelekcie?
Dzisiaj wezmę przykład z Tadzia. Tadzio ma na wszystko wywalone...

Coronavirus style

Pogląd na problem wg Tadzia


Focie : handmade


sobota, 11 kwietnia 2020

Dziś bardziej na czarno...

Jest Wielkanoc
Chwilowo wymiękłam. Niby nic szczególnego mi się nie przytrafiło i oby tak zostało, nie mniej jednak, odkąd poddałam się maksymalnemu ograniczeniu wolności, chyba moja psychika przestała nadążać.
Jestem aktywna, zawodowo, społecznościowo i online towarzysko. Na tych polach niczego mi nie brakuje, jednak świadomie narzucone sobie ograniczenie przestrzeni życiowej męczy mi mózgownicę. Coraz lepiej rozumiem karę ograniczenia wolności i niestety, skutki dla psychiki, jakie może przynieść.
Świętować nie mam ochoty. Nie zrobiłam nawet okolicznościowej świątecznej kartki, ani nie zmontowałam barankowego stroika. Nie zmieniłam profilowego na fb, ani nie przebrałam kotów za wielkanocne króliki. Do bani taki nastrój.
Muszę go jednak przetrwać, jakoś, żeby mieć alternatywę na potem. Jetem przekonana o tym, że jakieś potem nadejdzie. Wcześniej czy później.
Życzę wszystkim spokojnego i zdrowego czasu świątecznego. Bezwarunkowo życzę, w tym całym galimatiasie z wirusem, braku kontaktu z bliskimi, wyborami i kłamliwymi, hienowatymi przywódcami. Niech te dni przyniosą nam alternatywę na potem.

Focia by Google



środa, 8 kwietnia 2020

Maskę włóż i wyjdź i gównoburza

No przecież Święta idą. Izolacja, izolacją ale wyjść do sklepu, coś tam na sałatkę jarzynową trzeba kupić. Koniecznie należy się wystroić w rękawiczki gumowe, maskę i zabrać ze sobą psikacz z płynem odkażającym.
 I wózek na zakupy, gdyż moja "siła nośna" nosi aktualnie klucze łańcuchowe w Bieszczadach i konstruuje fotopułapki.
Ogarnęłam się zatem według najnowszych epidemicznych trendów i wyszłam na świat zewnętrzny.
W pięknym, kwietniowym słońcu zobaczyłam Polskę lat osiemdziesiątych. Kolejki, kartki na drzwiach sklepów, że towar przyjedzie o tej i o tej godzinie, że trzy osoby w sklepie, że "na mięso" ustawiamy się na lewo, a "na warzywa i makarony" na prawo. Nostalgia taka mnie naszła. Nie, żebym tęskniła, ale tak jakoś człowiek mniej doświadczenia życiowego miał, na większość rzeczy było wywalone, nie było pasemka na grzywce - wtedy było pasemko tlenione perhydrolem i było żółte, nie siwe...ech.
Stanęłam grzecznie w kolejce. Wszyscy kolejkowicze mili, chyba uśmiechnięci, choć z pod tych masek nie widać, ale jakieś takie oczy uśmiechnięte. Kupiłam, co zaplanowałam i poszłam zapłacić.
A w kasie harpagon, babsko nieprzyjemne. Wydarło się na mnie, że buraki i marchewkę zapakowałam do płóciennych woreczków handmade, a nie do foliówek, "bo przecież jest przygotowane stanowisko do pakowania w foliówki, to czego to tak jest zapakowane i śmieci się jej na wagę z tych handmade woreczków". O matko bosko nowohucko, pomyślałam sobie w duchu, zaraz babsko gównoburzę wyprodukuje, przynajmniej piątego stopnia w skali Fujity, bo się nakręca. Puściłam jej jadowity uśmiech spod maseczki,oczami oczywiście i poszłam sobie stamtąd.
A na oknie w domu zakwitła mi różyczka, na różowo zakwitła. I kociaki chłopaki ucieszone, że mnie widzą, chociaż na początku nieufnie spoglądali na tą epidemiczną stylówę. Jak miło :) A wredne babsko ze sklepu niech wyluzuje, bo zamiast wirusa, żyłka jej pęknie.

Stylówa
Różowa różyczka naokienna
Ursus patrzy uważnie
A Tadziutek mam wywalone

sobota, 4 kwietnia 2020

Wiosenne poszukiwanie łopatki

Złamała się łopatka do kocich kuwet.
Na zewnątrz izolacja, ale przecież kuwetowa łopatka, to artykuł pierwszej potrzeby, nawet powiedziałabym, że ratujący życie. No bo niby jak kitkowe koopska wyciągać bez łopatki?
No, to zdecydowałam, że wyjdę po 4 dniach siedzenia w domu, na ten ponury, atakujący wirionami świat. Wcześniej zrobiłam logistyczną kalkulację związaną z zachowaniem bezpieczeństwa narodowego.
Do sklepu wielkopowierzchniowego, nie pójdę, bo prawdopodobieństwo spotkania zawirusowanego bliźniego większe. Padło na sklep zoologiczny, około 300 metrów od domu. Malutki, kameralny, przyjazny.
Lecę do tego sklepu, zmotywowana perspektywą czyściutkich i pachnących kuwet. Lecę na około, bo park zamknięty, choć przez park bliżej a przecież nie udowodnię miłym panom z patrolu policyjno - wojskowego, że ja tylko po tę łopatkę lecę, a nie uprawiam plażingu parkowego. A patrole w Nowej Hucie, patrolują, jak dekret nakazuje.
Doleciałam i co? I zamknięte na cztery spusty, bo wirus...Uffff, wzięłam głęboki wdech, ale i tak mięsko poleciało w wiosenną przestrzeń. Szybka analiza danych i poleciałam do kolejnego zoologicznego, jakieś 600 m dalej. Znowu na około parku, znowu między ludźmi.
A mogłam jechać od razu do marketu i mieć problem z głowy.
Dobrze, że koty szczęśliwe. Przy okazji tej wycieczki kupiłam im duży kawał świeżego mięsa.

Obiekt pożądania
Tadziowe pozy w wiosennym słoneczku
Mame dej te mjenso, no dej <3