środa, 30 grudnia 2020

Karpiowe łuski, monety i jasnowidzenie

 Przedostatnia noc roku 2020. Nie śpię, rzecz jasna, bo jak przecież wiecie, my wampiry i pełnia w Raku...Astrolodzy każą zaglądać w głąb siebie, żeby spokojnie zakończyć rok i wejść w nowy, w harmonii ze Światem i własnym jestestwem. Staram się ten wgląd zrobić, tym bardziej że i tak spać nie będę, przynajmniej do czwartej, piątej rano. Przeglądam horoskopy na 2021 rok. Jest ok, bardziej na wozie niż pod, jeśli chodzi o mój zodiak. Nie ma to jak pozytywna motywacja. Yes! Za to jasnowidze, na czele z Moim Ulubionym Rodzimym Guru, wieszczą dalszą pandemię, obostrzenia, rozpad Unii Europejskiej i upadek PiS. Ciekawe i jakoś tak przewidywalne w iluśtam procentach. Może powinnam zostać jasnowidzącą? Muszę pogadać z moimi kotami, jak widzą moją aurę. Czy mam szansę? W związku z wglądem i przeglądem wieszczeń, przeczytałam bardzo ciekawy artykuł o tym, że koty przepędzają z domostw złe duchy, a umaszczenie kota oznacza całkiem konkretne rzeczy. Moje dwa rudo-białe półdiablęta mają mi dać mądrość i zdrowy rozsądek, a szylkretka, zdolność jasnowidzenia. Czyli jak czytam, to mam szansę zostać tą jasnowidzącą...

Ale tak całkiem serio, to mam tego roku dosyć i tutaj chyba podzielam pogląd większości ludzi. Jestem najnormalniej zmęczona ilością i biegiem wydarzeń. Galopem myśli i zmiennością sytuacji. Pomimo tego, że nie cierpię bezruchu i stagnacji oraz mam nadprodukcję adrenaliny, potrzebuję wytchnienia i w jakimś stopniu takiej najzwyklejszej normalności. Cokolwiek i dla kogokolwiek, ta normalność oznacza. 

Żeby moje pragnienia noworoczne się spełniły, polecę rano do sklepu i jak przesąd nakazuje, zainwestuję w jakąś nową część garderoby. Łuski z wigilijnego karpia włożę do portfela i przez calutki Nowy Rok będę podzwaniać monetami, żeby przyciągnąć dobrobyt. Zaszkodzić, nie zaszkodzi, a pomóc może.

A "szampan" chłodzi się już w lodówce. W moim domu strzela się tylko z szampanowych korków. Race, petardy i inne pirotechniki, precz! Zwierzęta, ich spokój i dobre samopoczucie u mnie na pierwszym miejscu.

Tego dobrego samopoczucia i zdrowia Wam życzę. Reszta się spełni bez specjalnych zaklęć. Przepowiadam :) 

Dobrego 2021 roku !!!

Kot zabezpieczający szczęście

Chłodzi się :)


Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok ! Koty Ślicznoty :)

Focie : handmade


czwartek, 24 grudnia 2020

Wszystkie Wigilie

 I znowu Wigilia. Nie ogarniam już ile razy siadałam do wigilijnego stołu. Pamiętam jednak wszystkich, z którymi dane mi było te wigilie spędzać. Nie chodziłam nigdy ani do żłobka ani do przedszkola. Na etacie niani pracowała siostra mojej mamy, Stasia. Nie tylko mnie wychowała, ale i swoje wnuki i prawnuki. Ciocia po porostu kocha dzieci i do wychowywania zawsze miała smykałkę.

Siostry, pomimo tego, że kochały się bardzo nie spotykały się przy wigilijnej kolacji. A dla mnie tradycją stało się, że po mojej wigilii szłam do cioci, na drugą wigilię. Z resztą nie tylko ja tak robiłam. Dzieci moich braci ciotecznych i oni sami bieżali do ciocinego stołu, u którego zbierała się wcześniej, czy później tego wieczoru prawie cała rodzina. Magia Świąt działa się wtedy i dawała nam wszystkim ogromną dawkę energii. A poza tym, jak w każdym polskim domu mojego dzieciństwa, karpik, wódeczka i Pastereczka. Całą rodziną. rzecz jasna, grzmieć barytonami i altami Panu kolędy. 

Wyjechałam. Z miejscem mojego dzieciństwa w zasadzie nic mnie nie łączy, poza grobami zmarłych,  moją ciocią i niesamowitym klimatem jej domu. Otwartego dla wszystkich, ciepłego, pełnego miłości i poświęcenia.

W tym roku Stasia skończyła 90 lat. Siły już nie te, ale pewnie uroczystą kolację przygotuje mój brat cioteczny. I pewnie jak co roku będą wszyscy. Jak nie ciałem, to duchem, bo ta cholerna zaraza mogłaby Stasię dopaść. My z Jankiem zadzwonimy, właściwie Janek będzie dzwonić pierwszy, bo to facet w Wigilię powinien jako pierwszy przekroczyć próg domu, bodaj telefonicznie. A wieczorem, przy pierwszej gwiazdce zostawimy puste nakrycie. Może będzie ono dla strudzonego wędrowca, a może w tym dziwnym pandemicznym czasie dla tych, z którymi nie możemy spędzić tych Świąt osobiście.

Trzymajmy się Kochani i Wesołych Świąt !








 

niedziela, 20 grudnia 2020

Przedświąteczne zachciewajki

 Zachciało mi się śledzi. Takich w oleju, z cebulką, prawie na słodko. Chęć ta spowodowała mniej więcej to, że ruszyłam się z fotela, doprowadziłam do stanu używalności jakiej takiej i wyszłam do świata zewnętrznego. A tam, przepięknie. Szadź pokryła Nową Hutę. Biało, bajkowo i ludzi prawie wcale. Przez chwilę przestałam myśleć o śledziach. tylko przez chwilę. Delikatesy "komunistyczne" dały radę. A po śledziach, krótki spacer z Tadziutkiem.  Po ostatnich zdrowotnych perypetiach, kupiłam maluchowi kurteczkę pikówkę. Chyba zaakceptował, bo kroczy w niej dostojnie jak na Króla Dzielni przystało.

Święta za pasem. Czekam niecierpliwie <3

Park Ratuszowy w bieli 






Król Dzielni Tadziutek <3


Pani Zima :D


Biała Aleja Róż



Focie : handmade

sobota, 5 grudnia 2020

Zasmarkany Tadek i świąteczny wystrój

 I przyszła zima. Ja wiem, że to taka zima typu light, bez wielkich mrozów i prawie bez śniegu, ale to wystarczyło, żeby Tadziutek się zasmarkał. Byliśmy parę dni temu na wieczornym spacerze i najwyraźniej chłopak przemarzł mi trochę. Na drugi dzień zaczęło się kichanie i puszczanie baniek nosem. Te bańki z kataru może byłoby nawet śmieszne, gdyby nie to, że bidulce mojej źle było. Idąc drogą unikania wrednego wirusa, postanowiłam odbyć teleporadę z naszym rodzinnym wetem. Miła automatyczna spikerka połączyła mnie z Panią Doktor, która zaordynowała Tadziutkowi podawanie leku wspomagającego odporność i w razie czego "pokazać się". Pokazujemy się jutro. Tadek zaczął kaszleć, kaszel mokry, ale boli go gardło...no niech mi ktoś powie, że z kotem, to nie tak jak z dzieckiem. Ursus chodzi i płacze, bo braciszek dużo śpi i nie bawi się ze Zwierzem. Ja się w tym układzie nie liczę, no chyba, że zacznę biegać na czworaka i wydawać z siebie upiorne miałki. No może jeszcze ugryzę w ogon.

Jak to miło napisać coś innego, niż tekst o szczerbakach. Mój mózg musi odreagować chyba po tym biologicznym maratonie. Więc zostawię słów kilka tutaj, chociaż mnie czas nagli jak diabli. 

Mój mąż "Mikołaj" wystroił już dom na święta. Choinki stoją pięknie ubrane i oświetlone. To nasza rodzinna tradycja, że choinkujemy się zawsze od początku grudnia. Jakiś taki klimat milszy się robi z tą zielenią i bombkami, światełkami i łańcuchami kolorowymi. Choinka ubrana w ludki, zwierzątka, mikołaje, czeskie laleczki - kwiateczki rodem z PRL-u, czyli w antyki, kreuje jakąś rzeczywistość bajkową. Oj lubię, lubię. Koty też lubią, głównie mordować bombki. Mikołaja jeszcze nie zamordowały. Może jutro przyjdzie z jakimś prezentem ?

Zasmarkany Tadziutek usnął 


Choinkowe szaleństwo




Mój mąż "Mikołaj"



wtorek, 24 listopada 2020

O pracy, jelitach i cieple w okolicy kardiologicznej

 01:02. Skończyłam właśnie pracę. No dobrze, nie szkolną pracę. Piszę zlecenie, a tak się składa, że bardzo dobrze pisze mi się ciemną nocą. I nie chodzi tutaj o spokój, bo moja praca twórcza od zawsze oparta jest na równoczesnym zapodawaniu sobie wielu bodźców. 

Tak więc, leci sobie tivi bez głosu, bo przecież nie będę w kółko słuchać, że pan Zbyszek to, a pan Mati tamto, a prezio jest spokojnym i wyważonym starszym człowiekiem o jasnym umyśle i gołębim sercu. Tak, że bez głosu. Ale z telefonu z głośnikiem wifi śpiewa mi pięknie Bruce Dickinson, że "two minute to midnight"i w rytm tegoż utworu stukam w klawiaturę analizując cykl rozwojowy glisty ludzkiej. Przyrzekłam sobie, że jeśli ktokolwiek na pierwszym miejscu z Wydawcą naturalnie, zawiesi na moim biologicznym tekście oko, będzie to dobry znak do pracy nad niebiologicznym tekstem. Może to będzie bajka, a może nie. Jak się tak zastanawiam, to w bajkach są smoki, a to przecież biologia, której miało nie być.

 Zobaczymy co przyniesie życie i moja osobista Wena.

Kocham zdalne nauczanie oraz komputer, słuchawki z mikrofonem i tych ludzików po drugiej stronie ekranu, którzy nie śpią, nie ściągają z elektronicznych bryków, są rozgadani jak w realu, a może nawet bardziej i którzy się uczą pilnie, ponieważ mimo młodego wieku wiedzą po co to robią. Nie mam przed oczami bandy olewających tę babę od biolki, bachorów i mających wywalone na cały świat, bo kasa jest najważniejsza. Toczę dysputy prawie naukowe o jelitach, płucach, żyłach głównych i innych bardzo ważnych szczegółach anatomicznych i myślę sobie, że jednak zwolennicy świętej inkwizycji mnie póki co za to nie utrupią, chociaż stąpam po cienkim lodzie. Rozmawiam codziennie z przyszłymi lekarzami, filologami, naukowcami. No ok, nie uderzajmy w tak pompatyczne tony. Paru nienachalnie wyuczonych filozofów też znajdziemy, ale to taki przedział wiekowy, że wolno im jeszcze poszukiwać. Mają chwilę na to. 

I każdy dzień zaczyna mi się dobrze. Jakże inaczej może być, gdy odpalam konferencję i słyszę :

- Czy mogłaby Pani włączyć chociaż na chwilę kamerkę ?

- Po co Ci ludeczku moja włączona kamerka ? - pytam

- Bo tak bardzo chcemy Panią zobaczyć...

Kurtyna.


Podstawowe narzędzia pracy



Mame, będę prowadzić meeta, albo usnę sobie...Tadziutek <3



środa, 18 listopada 2020

Rozciągacz czasu w przestrzeni potrzebny od zaraz

  Ja już sama nie wiem, kiedy ostatni raz tutaj zaglądałam. Nie ogarniam czasu. Przydałby się jakiś fizyk albo magik, który jednym sprawnym ruchem wydłużyłby trwanie doby, do bliżej nieokreślonej bardzo długiej długości charakterystycznej i dopasowanej tylko do mnie. A, i jeszcze ktoś taki by się przydał, kto by mnie potem stawiał na nogi i reanimował z tego przewlekłego zmęczenia, którego nabawiłabym się niewątpliwie podczas trwania tej długiej doby. 

Że niby sama się tak nakręcam, no nie powiem "nie". Też w tym maczam końcówki palców, ale to okoliczności. Wszelakie okoliczności, a szczególnie te zewnętrzne. O sytuacji społecznopolitycznej, która zaistniała aż się boję wspominać. I tutaj nie straszne mi są społeczne protesty, po tak głupich i szkodliwych ruchach, jakie wykonano, to Opatrzności dziękować, że tylko takie protesty są. Nie będę jednak nadwyrężać i wzywać nadaremno tej Opatrzności, bo wydaje się, że w ostatnim czasie jest dosyć mocno nadwyrężana oraz obawiam się, że może Jej cierpliwości nie starczyć. Byleby walnęła tym gromem w "zasłużonych", a nie stosowała odpowiedzialności zbiorowej. Pozostaje mi wierzyć w taki scenariusz, choćby wiara moja moja była maluczka jak ziarenko piasku.

Pracuję bardzo intensywnie i piszę, piszę, piszę. Wolę dotrzymać terminu niż ryzykować utratę głowy, która by mi się mogła przydarzyć po bliskim spotkaniu z Naczelną. Ale te wszystkie pisarskie rzeczy są mi zupełnie obce i zaliczają się do kategorii "Mój pierwszy raz...". Znaczy się zdobywam doświadczenie i kiedyś z pewnością będę się sama z siebie śmiać, że tak bardzo przeżywam sytuację.

Za to koty, jak to koty. Mają "wyrąbane" na rzeczywistość. Pełne brzuszki, czyste kuwetki, wypielęgnowane futerka, tylko uszy nie do końca czyste chyba, bo nie słyszą co się do nich mówi, kiedy włażą łapskami na klawiaturę laptopa albo namiętnie obgryzają brzeg laptopowej matrycy, o stole już nie wspomnę. 

Największym zbójem w mojej drużynie jest Tadziutek. Kocurek drobnej budowy, acz wielkiego ducha. Król podwórka i gwiazdor dzielni, sławny bardziej niż sami Stonesi, oczywiście wśród podwórkowych psiarzy i kociarzy. Kocurek, który chyba sam nie wie czy jest kotem czy psem. Przez nas i zwierzaki maści wszelkiej akceptowany bez żadnych wycieczek w stronę elgiebete czy dżender. Tadziutek jaki jest, każdy widzi i już. A widzą Tadziutka najczęściej na spacerze, jak dumnie kroczy z podniesionym ogonkiem o każdej porze roku i w każdą pogodę. 

A teraz, gdy piszę te słowa, leży na moich kolanach i mruczy jak silnik najwspanialszego Harleya Davidsona. Muzyka dla mojego serca <3, a czas staje w miejscu.


Zapracowana autorka na uśmiech zawsze czas znajdzie :) 


Gwiazda Tadziuek, od patrzenia dostajemy cukrzycy <3







Mój zjedzony laptop :D




 


sobota, 12 września 2020

Bolące nogi i wieczorny chłodek

 Wystartowałam w nowy szkolny rok. Z nowym zajęciem, nowymi pomysłami. Będę się mierzyć z nowymi sytuacjami, metodami pracy i ich efektami. O rutynie raczej mowy nie ma. I bardzo dobrze, że mowy nie ma. Oczywiście, zgodzę się z twierdzeniem, że element rutyny daje nam poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. U mnie tej rutyny zaczynało być zbyt dużo, a momentami wiało znużeniem. No to, rach ciach ! Zmiana.

Po pierwszych dwóch tygodniach pracy jestem zmęczona...fizycznie. Naukę stacjonarną rozpoczynam dopiero 14 września, a na ten czas biegam z młodymi ludźmi na terenowe zajęcia projektowe, od których bardzo, bardzo mnie bolą nogi. Zadawniony platfus o sobie przypomniał i uszkodzona łąkotka. Za to dzieciaki mądre i pejzaże przepiękne. Tylko moja publikacja odłogiem prawie leży. Wrócę do niej po czternastym, jak te nogi boleć przestaną :) 

A przestaną, bo koteły wygrzeją. Koteły, po mojej półrocznej stałej bytności w domy, tęsknią jak diabli i jak wracam z pracy, mam trzy futra na kolanach do przytulania. Przez całe popołudnia asystują mi wszędzie i nie odstępują na krok. No, bo przecież koty się nie przywiązują do ludzi..haha.

A Ursus budzi mnie co rano, delikatnie podgryzając moje ucho.

Miłość.

Wyciągnęłam z szafy koc. Wieczory już chłodne, a u mnie okna pootwierane non stop. Znak to, że jesień idzie. Szczerze mówiąc, mogłaby iść nieco szybciej. Lubię po prostu jesień, mgły i żółte liście. Pluchy, grypy i covida nie lubię, ale jakoś trzeba w tym świecie żyć, więc skoncentruję się na pozytywach, czego i Wam życzę.


Poranne tulasy z Ursusem

Kocyk staje się popularny
Jesień nadchodzi i dużo witaminy C

To od tego nogi bolą :) Zwiedzanie, pływanie, dużo chodzenia







niedziela, 2 sierpnia 2020

O mateczko !

O mateczko, ale się nadziało ! Człowiek postanowił się zresetować po ciężkim roku pracy, a tu kampania wyborcza wlewa się drzwiami i oknami i złowrogo wyziera z lodówki. A to znowu atakuje Sars - Cov 2, wypłaszczając się w momentach wygodnych dla opcji różnych, a to wzrastając w innych momentach. Namordniki trzeba nosić, ale kolejka na Rysy stoi, jak w dobrych starych latach 80 - tych za szynką konserwową albo innym papierem toaletowym. Temu krajowi już się wszystko pomyrdało. Nie wiem co z takiego galimatiasu wyjdzie, ale przez skórę czuję, że raczej nic pozytywnego. Ano, jak to się mówi..."поживём – увидим".

Od poniedziałku jestem w pracy. Zaczynam pisać. Tak na serio. Troszkę dłuższa forma niż blog, ale nie beletrystyka. Nie mogę nic więcej zdradzić, ale cieszę się bardzo, bardzo, bardzo :) Nowe wyzwanie, nowe doświadczenie. O mateczko, ale się nadziało !

Dojrzałam w końcu do tego, aby zrobić sobie okulary progresywne. I zrobili mi je bardzo dobrzy optycy, badając wcześniej, świecąc mi po oczach różniastymi maszynami, mierząc linijką, znacząc szkła markerem. Godzinę to trwało, jak nie lepiej. No i co ? No właśnie. Nie mogę się przyzwyczaić. To dopiero drugi tydzień, ale trochę się martwię. Mam jeszcze cztery tygodnie na przeskoczenie na level master. Na  razie zezuję z lekka i od czasu do czasu ulegam złudzeniu zaburzenia błędnika, ale będę żyć :) 

O mateczko, ale się nadziało !

A z kotami jak z dziećmi. Moje chłopaki są chyba na poziomie dwulatków. Wszystko zabierają, ściągają z mebli, wpychają się  do garów. Nie ważne, że kuchenka gorąca. Trzeba mieć oczy na około głowy, a wytchnienie przychodzi dopiero wtedy gdy śpią. Dzięki opatrzności, sypiają jakieś 16 godzin na dobę. Ale wyspane dostają głupawy i wtedy zazwyczaj zachowują się jak dwa huragany, cyklony czy inne wybuchy jądrowe.

Ursus się przejadł i dostał niestrawności. Z jakiejś niezidentyfikowanej przyczyny haftował na różowo. Całkiem wesoła barwa jak na pawia. Pomógł stary sprawdzony środek - węgiel. Można go bezpiecznie podawać futrom. Na szczęście przy podawaniu futro nie chciało mnie zeżreć, bo miało niestrawność.

A w międzyczasie wypadły moje urodziny i niespodzianka od Przyjaciół. Totalna niespodzianka.

O mateczko, ale się nadziało ! Czego i Wam życzę <3

 

Nieostro widzę...


A teraz jakby lepiej :D

Tadeusz odpoczywa po szaleństwach
Ursus po niestrawności
...i najpiękniejszy urodzinowy bukiet


poniedziałek, 15 czerwca 2020

Kłusem i galopem w nowy tydzień

Poniedziałek po czerwcowym weekendzie zaczął mi się galopująco. Galopował czas, galopowałam ja w tym czasie, a właściwie pod presją czasu. Telefon nie galopował, ale dzwonił co kwadrans. Jakiś poniedziałkowy obłęd. Jakby wszystkie sprawy na Ziemi i Niebie przez ten długi weekend czekały, aby się właśnie dzisiaj zmaterializować. Jakby nagle ludzie byli stęsknieni za moim głosem albo za mną w całości.
Szaleństwo.
Do tego wszystkiego mój Mąż & Co., kręcący scenki rodzajowe z życia, nieżycia zombie. Biegający po klatce schodowej i piwnicy. Dobrze, że nikt z sąsiadów nie zszedł na zawał albo inną apopleksję.
Tylko moje chłopaki, to oazy spokoju. Siedzą na drapaku i od czasu do czasu łypną ślepiem na tę ludzką bieganinę. 
Oni zaczną szaleć w porze kolacji.

Pół minuty śmiechu - z groszami


Mój maż zombie

Dodaj podpis
Chłopaki łaciate

















środa, 3 czerwca 2020

Nie taka znowu pusta kapusta

Czerwiec przyszedł szybko. Wcale nie odczuwam, by czas się wlókł, bo zmienił mi się tryb dnia, bo siedzę więcej w domu, zdalnie pracuję, bo mam mniejszy kontakt z ludźmi na żywo.
Nie. Leci jak zwykle i tylko nie robię się młodsza, przynajmniej tak twierdzą niektórzy. Nie ja. Mam przeczucie, że starzenie się jest w naszej głowie i tylko wtedy się starzejemy, jeśli mentalnie jesteśmy starzy. Nie, nie zmęczeni życiem, po prostu zdziadziali. Mnie to nie grozi chyba, że dopadnie mnie demencja i zapomnę, że mam nie dziadzieć.
Gimnastykuję umysł, czytam, myślę pozytywnie, staram się uśmiechać, zdrowo jem...no dobrze, za dużo słodyczków. Na szczęście niczego na ten temat nie było w moich noworocznych postanowieniach, więc nie ma sprawy.
Z czerwcem nastał czas truskawek i młodej kapusty, rzecz jasna w cenach zawrotnych i trudno powiedzieć, czy te ceny to robota suszy, covida, tych innych wirusów, które opanowały szczyty rządowe i twierdzą, że czarne nie jest czarne i takie tam oczywiste oczywistości. 
Tak czy inaczej, staram się żyć tu i teraz i w odpowiednim momencie podejmę decyzję. To moje tu i teraz ma małe stoisko warzywne z rzeczonymi wyżej specjałami.
Kapusta, kapustka, kapustunia. 
Takie liściaste byleco, a z drugiej strony, powiedzenie o niej, że jest tania nie stanowi obelgi. Przywieziona chyba gdzieś około XIV wieku od naszych zachodnich sąsiadów (osobiście jestem im wdzięczna za promocję choinki w nadwiślańskim kraju). Bomba witaminowa, odżywcza, przez Rzymian uważana za panaceum. Witaminy C ma prawie tyle samo, co w cytrynie. Ta witamina wspomaga powstawanie kolagenu, który prostuje zmarszczki. Już wiecie o co chodzi :)
Jednym słowem, szał uniesień. Z koperkiem i bez. W bigosiku i kapuśniaku. W kiszonkach i surówkach. marzenie.
Kocham, czczę, gotuję.
Nie zważam na nieco czarnawy PR, że wzdęcia, że głąb kapuściany, że kapusta głowa pusta itede.
A ponadto, to zielony jest kolorem nadziei, której i Wam życzę.



Moja dzisiejsza kapusta, z koperkiem i na pomidorach


Jak widać, jadalna raczej :) Ursus mówi, że jadalna

Focie : by Google & handmade

środa, 13 maja 2020

Opatrunki na pęknięte serce, zrobione z miłości

Zbieram się do napisania tego felietonu, jak sójka za morze. I chcę go napisać i nie chcę. I chce się roześmiać i nie chcę, a może nie chcę chcieć, może się boję. Może nie jestem jeszcze gotowa. A może...
Minął rok odkąd odszedł za Tęczowy Most mój wielki przyjaciel, kot Bazyl. Przeżyliśmy szczęśliwie 11 pięknych lat, a potem pękło mi serce i chyba nadal się nie posklejało. Raczej na pewno się nie posklejało...Ale rok temu, wydarzyło się też coś radosnego. Przyszły do naszego domy dwa kocurki. Dwa Słonka radosne, Plasterki na rany. Tak pięknie, metaforycznie, poetycko...W codziennym życiu diabły wcielone, zbóje, złodzieje i typy bezczelne.
Typek pierwszy - Tadeusz. Pieszczotliwie w chwilach słabości i miłości niewysłowionej, nazywany Tadziutkiem. Koteczek niewielkich rozmiarów, ale wielkiego odważnego serduszka i silnego charakteru, Król Spacerów na Smyczy i Niepodzielny Władca Alei Róż. Zwierzak adoptowany z kociej fundacji, od dziecka na bakier z policją i prawem. Jako kocię, zamieszkiwał klatkę schodową jednego z bloków, skąd zabrała go Służba Nie Drużba i odstawiła do domu tymczasowego. Dzięki internetowi zobaczyłam i zakochałam się od pierwszego piksela tadziutkowego zdjęcia. I przyjechał Tadzio do Krakowa i zaczął miłościwie panować w domu. 
Tadzio ma niespożyte pokłady energii i sto pomysłów na minutę. Ciekawość życia i zjawisk wszelkich jest nieposkromiona. Mały jest wszędzie, na stole i jednocześnie pod stołem, zjada kocie ciastko i jednocześnie ma to ciastko cały czas, śpi i jednocześnie czuwa, łapie muchę i udaje, że jej nie ma. Prawdzie paradoksalny kot Schroedingera, przed otwarciem pudełka, rzecz jasna, bo przecież nikt nie ma zamiaru sprawdzać stanu kwantowego Tadeusza. Nikt by nie zdążył, bo on jest szybszy w swoich pomysłach od światła. Czasami prawie słyszę przebiegające w jego łebeczku impulsy elektryczne.
Tadeusz wszystko robi na 100%. Jak je, to je. Jak śpi, to śpi i żadna siła go nie obudzi...,no chyba, że zaszeleści. W stanie snu alfa, można go przekładać, podnosić łapki, głaskać i nic. Trup po prostu. Po przebudzeniu tornado, tsunami i złodziej wszystkiego, czego można użyć do zabawy, czyli innymi słowy, wszystkiego.
Typek drugi - Ursus, wielki rasowy kluch, Maine Coon, wypatrzony, wyczekany, z fiu - fiu rodowodami. Przywieziony elegancką bryką, prawie z piskiem opon. Imię zobowiązuje. Chcieliśmy dużego, to mamy. Dziesięć kilo żywej wagi, z drobną przewagą tłuszczu nad mięśniami. Kocurek trochę nieśmiały, wycofany, nie przepadający za głaskaniem i przytulaniem, nie mniej jak zacząć go tarmosić tak po "psiemu", szczęście maluje się na jego wielgaśnej paszczy i prawie ogonem merda. Kot towarzyszący. Towarzyszenie polega na chodzeniu za mną krok w krok. Do toalety, czytaj zero intymności, do kuchni, do salonu, sypialni, zaglądanie co piszę, co maluję, wtykanie łap do kremu przeciwzmarszczkowego, picie wody z garów namoczonych w zlewie i oczywiście zjadanie wszystkiego, co jadalne i próby zjadania tego, co niekoniecznie. Jedzenie jest jego pasją, hobby i sensem życia. To typ odkurzacza, który wciąga wszystko co tylko w zasięgu  kota się znajdzie, a że kot liczony od głowy do nasady ogona ma ponad 60 cm długości, to w zasadzie w zasięgu kota jest wszystko. Dźwięk naczyń i otwieranych drzwi lodówki działa na Ursia, nie jak sygnał Pawłowa, ale jak trąba archanielska na Sądzie Ostatecznym. Ursus się w trybie natychmiastowym materializuje. Uwielbia bigos i ziele angielskie z tego bigosu, liść laurowy też mu wchodzi, kradnie kurze kości z pięknie posegregowanych odpadów bio, i wynosi je cichaczem do łazienki.
Łazienka - centrum życiowe moich kotów. One w łazience mieszkają, ja tylko jestem tam gościem. Jedzenie, spanie na kibelku, albo łazienkowym dywaniku, taplanie się w wodzie po prysznicu, chowanie zabawek po kątach, to jest to ! Ostatnio, chcąc użyć toalety w nocy, mało nóg nie połamałam na kurzym kuprze, schowanym pod dywanikiem. Zapewniam Was, że taki kuper działa jak najlepszej klasy deskorolka, o trzeciej nad ranem w szczególności.
I to wszystko pod okiem mojego Bazyla, zerkającego tak od niechcenia z wielkiego zdjęcia na ścianie.
Kocurku mój. Przyjacielu. Masz zaiste wielkie poczucie humoru.

Chłopaczyska zawsze razem
Działania zaczepno - obronne przy gotowaniu rosołu


Łazienka, ich miejsce na Ziemi :) 
Mój arystokratyczny Wielkolud <3

Mame, może dasz jakie mjenso ? 
Słodycz w czystej postaci - Tadziutek <3


A na to wszystko z za Tęczowego Mostu zerka Bazyl