Przygotowania do Wielkanocy idą pełną parą.
Jeszcze tylko trzeba wybrać się po pieczywo do lokalnej
piekarenki, dokupić to i owo, a przede wszystkim coś, bo jak wiadomo z
wieloletnich badań zazwyczaj to coś jest nam nieodzowne do życia właśnie w Niedzielę
Wielkanocną.
Krzątanina, bieganina, odhaczanie check listy.
Zapach sernika, sałatki jarzynowej, barszczu pobudzają
wyobraźnię i żołądek.
I jeszcze odrobinę bukszpanu do koszyczka ze święconką.
A w koszyczku szyneczka, chrzanik, jaja, chlebek i co tam
jeszcze kto chce.
Wszak święcimy pokarmy.
Do święcenia, po święceniu, biegiem, biegiem, jeszcze obiad
przygotować, jeszcze zadzwonić do kuzynostwa z życzeniami, jeszcze wynieść
święcone do spiżarni, jeszcze przynieść ze spiżarni sok agrestowy…jeszcze wymalować
paznokcie i wyprasować ciuchy, w które wskoczymy aby ślicznie wyglądać przy
świątecznym śniadaniu.
O! – już 23.12 się zrobiła, idę spać.
…jutro dodam święconej kiełbasy do barszczu…zzz…zzz
Wielkanocny niedzielny poranek wita mnie dwoma stopniami na
plusie za oknem…
Nie tracąc nadziei na ciepły dzień, idę do spiżarni po
koszyczek ze święconką, bo trzeba domownikom piękne śniadanie przygotować.
Otwieram spiżarnię i coś mi nie gra. Serwetka z koszyczka na
podłodze. Na serwetce ledwo obudzony kot Bazyl. Święcona kiełbaska w brzuszku
Bazyla…
…W tym całym przedświątecznym wariactwie, zamknęłam kocurka
na calutką noc, niechcący w spiżarni…
Do barszczu dodam najzwyklejszej kiełbasy…Wesołych Świąt !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz