A dzisiaj tylko zdjęcie.
Z dopowiedzeniem, że sterczałam prawie kwadrans, żeby strzelić taką fotę. Dziękuje modelowi / modelce za cierpliwość :D
Świat, życie, zależności społeczne, współistnienie tu i teraz, widziane moimi oczami i przefiltrowane przez moje szare komórki. Mój subiektywny, czasem uszczypliwy a czasem bardzo dosadny pogląd na egzystencję, bliźnich, politykę, religię czy sztukę. Podobieństwa wszelakie do realiów i osób są przypadkowe, niezamierzone i fikcyjne. Zapraszam do myślenia.
poniedziałek, 29 czerwca 2015
sobota, 27 czerwca 2015
Tarta ze szpinakiem i rock and roll
Mam huśtawkę nastrojów. Huś - fajnie mi, huś - trochę mniej mi fajnie, huś - jestem senna, huś - a teraz wcale nie.
I żeby to było klimakterium, to pewnie nie zwróciłabym na to najmniejszej uwagi, tylko łyknęła jakiegoś procha, bo to się Proszę Państwa Szanownych leczy w czasach obecnych.
Ale to nie klimakterium, tylko objawy najzwyczajniejszego odstawienia syfu, w jakim się obracałam przez rok ostatni. Że Kogoś tym stwierdzeniem dotknę, albo Ktoś strzeli focha i będzie mnie próbował staranować swoim tłustym cielskiem na ulicy..., albo będzie próbował reanimować swój dawno umarły autorytet w obecności miłej i młodej osóbki, próbującej dla zadowolenia Ktosia zeżreć własny ogon, wykonując w tym samym czasie "pajacyka".
A na zdrowie Ktosiowie.
Mnie po paru dniach odwyku przejdzie...Wam zostanie...
A wracając do zmian nastrojów i smaków przeróżnych, w chwilach słabości preferuję tartę z pieczarkami, szpinakiem, fetą i czosnkiem...chociaż za tym ostatnim nie przepadam, jak większość Tych z wydłużonymi trójkami.
Ale co tam...najwyżej ciut podymi mi się z nosa :D
A jutro kawa z moim mężem gwiazdą rocka, hell yeah !!!
Focie : http://cooking.nytimes.com/recipes/12379-spinach-and-onion-tart
http://dorotaostrowska.com.pl/
I żeby to było klimakterium, to pewnie nie zwróciłabym na to najmniejszej uwagi, tylko łyknęła jakiegoś procha, bo to się Proszę Państwa Szanownych leczy w czasach obecnych.
Ale to nie klimakterium, tylko objawy najzwyczajniejszego odstawienia syfu, w jakim się obracałam przez rok ostatni. Że Kogoś tym stwierdzeniem dotknę, albo Ktoś strzeli focha i będzie mnie próbował staranować swoim tłustym cielskiem na ulicy..., albo będzie próbował reanimować swój dawno umarły autorytet w obecności miłej i młodej osóbki, próbującej dla zadowolenia Ktosia zeżreć własny ogon, wykonując w tym samym czasie "pajacyka".
A na zdrowie Ktosiowie.
Mnie po paru dniach odwyku przejdzie...Wam zostanie...
A wracając do zmian nastrojów i smaków przeróżnych, w chwilach słabości preferuję tartę z pieczarkami, szpinakiem, fetą i czosnkiem...chociaż za tym ostatnim nie przepadam, jak większość Tych z wydłużonymi trójkami.
Ale co tam...najwyżej ciut podymi mi się z nosa :D
A jutro kawa z moim mężem gwiazdą rocka, hell yeah !!!
Focie : http://cooking.nytimes.com/recipes/12379-spinach-and-onion-tart
http://dorotaostrowska.com.pl/
piątek, 26 czerwca 2015
Ufff...WAKACJE !!!
Wakacje !!!
Wielka radość, chociaż podstawy wielkiej radości mogą być najróżniejsze. Jedni cieszą się, że nie będą oglądać przez jakiś, ale zawsze zbyt krótki czas swoich NAJULUBIEŃSZYCH nauczycieli. Inni cieszą się nieco mniej z powodu nieuchronnych egzaminów poprawkowych. Niektórzy na nie zasłużyli a niektórzy...jak zwykle.
Jeszcze inni cieszą się, że niektórych nie zobaczą już nigdy, a jeszcze inni, że poznają nowych. Można się cieszyć z faktu posiadania większej ilości czegoś tak niematerialnego jak czas, albo wręcz przeciwnie, z tego, że tego czegoś niematerialnego będziemy mieli jeszcze mniej ale zyskamy coś równie niepoliczalnego, jak nowe doświadczenia, umiejętności i emocje.
O rany ! Od tych wrażeń można kręćka dostać, nie mówiąc już o tym, że można również dostać paraliżu nerwu twarzowego od przyklejonego do facjaty uśmiechu a la Jocker /myślę o tym kreowanym przez Nicholsona/ a oczopląsu od strzelających jak stroboskop fleszy...buzi, buzi, rąsia, rąsia.
Czas wielkiego resetu mózgu nastał...o ile ktoś ma co resetować.
Focia : http://www.keepcalm-o-matic.co.uk/p/keep-calm-and-love-wakacje-4/
Wielka radość, chociaż podstawy wielkiej radości mogą być najróżniejsze. Jedni cieszą się, że nie będą oglądać przez jakiś, ale zawsze zbyt krótki czas swoich NAJULUBIEŃSZYCH nauczycieli. Inni cieszą się nieco mniej z powodu nieuchronnych egzaminów poprawkowych. Niektórzy na nie zasłużyli a niektórzy...jak zwykle.
Jeszcze inni cieszą się, że niektórych nie zobaczą już nigdy, a jeszcze inni, że poznają nowych. Można się cieszyć z faktu posiadania większej ilości czegoś tak niematerialnego jak czas, albo wręcz przeciwnie, z tego, że tego czegoś niematerialnego będziemy mieli jeszcze mniej ale zyskamy coś równie niepoliczalnego, jak nowe doświadczenia, umiejętności i emocje.
O rany ! Od tych wrażeń można kręćka dostać, nie mówiąc już o tym, że można również dostać paraliżu nerwu twarzowego od przyklejonego do facjaty uśmiechu a la Jocker /myślę o tym kreowanym przez Nicholsona/ a oczopląsu od strzelających jak stroboskop fleszy...buzi, buzi, rąsia, rąsia.
Czas wielkiego resetu mózgu nastał...o ile ktoś ma co resetować.
Focia : http://www.keepcalm-o-matic.co.uk/p/keep-calm-and-love-wakacje-4/
środa, 24 czerwca 2015
Przedstawienie trwa
Cyrk przyjeżdża !
A w zasadzie nie przyjeżdża, ponieważ nigdzie jeszcze nie wyjechał. Jeżeli nigdzie nie wyjechał, to przedstawienie trwa.
Trwa w najlepsze.
Ostatnio o cyrkach głośno za sprawą pana Roberta Biedronia. A, że nie traktuję w tej kwestii poglądów R.B jako politycznych, a raczej jako przejaw humanitaryzmu - podpisuję się pod nimi wszystkimi zdolnymi do pisania mymi kończynami oraz sercem.
Ale co jeśli skaczące pudelki, ziejące terierki i inne merdające dupkami cziłały chcą być tresowane ?
Pamiętajmy, że w rzeczywistości równoległej żyjątka mają coś na kształt wolnej woli i mocy samostanowienia.
Hmmm...
Niech przedstawienie trwa !
Focia : http://www.janedavenport.com/wp-content/uploads/2013/03/circus-tent.jpg
A w zasadzie nie przyjeżdża, ponieważ nigdzie jeszcze nie wyjechał. Jeżeli nigdzie nie wyjechał, to przedstawienie trwa.
Trwa w najlepsze.
Ostatnio o cyrkach głośno za sprawą pana Roberta Biedronia. A, że nie traktuję w tej kwestii poglądów R.B jako politycznych, a raczej jako przejaw humanitaryzmu - podpisuję się pod nimi wszystkimi zdolnymi do pisania mymi kończynami oraz sercem.
Ale co jeśli skaczące pudelki, ziejące terierki i inne merdające dupkami cziłały chcą być tresowane ?
Pamiętajmy, że w rzeczywistości równoległej żyjątka mają coś na kształt wolnej woli i mocy samostanowienia.
Hmmm...
Niech przedstawienie trwa !
Focia : http://www.janedavenport.com/wp-content/uploads/2013/03/circus-tent.jpg
poniedziałek, 22 czerwca 2015
Plaskate łapy Pana Dziobaka
Nawet nie myślałam, że zrobienie prezentacji zbudowanej z 40 slajdów, zajmie mi dwa dni. Ale jak pomyśleć, to znowu nie takie dziwne.
Po pierwsze i najważniejsze - umarłam swojego kochanego laptopa. Współpracowałam z nim intensywnie jakieś siedem lat, bo pomimo mojego gadżeciarstwa nie zmieniałam sprzętu co pół roku. A poza tym, ma niebywale miękka klawiaturę, która wydaje dźwięk miły moim uszom.
Po wtóre, Wydawca zastrzegł sobie obrazki z publicznej domeny, więc chcąc nie chcąc przygotowywałam ilustracje takie a nie inne, co okazało się być niezwykle czasochłonne.
Cykl ma obejmować ponad 10 tematów, więc zdecydowanie muszę przyspieszyć, ale przecież trening czyni mistrza.
I jeszcze pod czaszką kołacze mi pomysł zrobienia bloga biologicznego...ale nie takiego pitu, pitu tu testy maturalne, a tu analiza arkuszy CKE...i aż się prosi w tym momencie o cytat z Rico Pingwina z Madagaskaru - "...nuuuuda !"
Chociaż bardzo Rico lubię, to jednak nie chciałabym aby jego cytat określał mojego bloga. No właśnie, mojego...kto mnie zna, wie o czym mówię. Kto mnie nie zna, mam nadzieję, że będzie mile zaskoczony.
Tytuł i pełnię praw autorskich już mam.
"PLASKATE ŁAPY PANA DZIOBAKA"
Otwarcie wkrótce :D
Focie : http://img.national-geographic.pl/images/1309/pics/42-27859738_opt_05a490039c.jpeg
http://dinoanimals.pl/wp-content/uploads/2013/04/Dziobak-DinoAnimals.pl-1.jpg
Po pierwsze i najważniejsze - umarłam swojego kochanego laptopa. Współpracowałam z nim intensywnie jakieś siedem lat, bo pomimo mojego gadżeciarstwa nie zmieniałam sprzętu co pół roku. A poza tym, ma niebywale miękka klawiaturę, która wydaje dźwięk miły moim uszom.
Po wtóre, Wydawca zastrzegł sobie obrazki z publicznej domeny, więc chcąc nie chcąc przygotowywałam ilustracje takie a nie inne, co okazało się być niezwykle czasochłonne.
Cykl ma obejmować ponad 10 tematów, więc zdecydowanie muszę przyspieszyć, ale przecież trening czyni mistrza.
I jeszcze pod czaszką kołacze mi pomysł zrobienia bloga biologicznego...ale nie takiego pitu, pitu tu testy maturalne, a tu analiza arkuszy CKE...i aż się prosi w tym momencie o cytat z Rico Pingwina z Madagaskaru - "...nuuuuda !"
Chociaż bardzo Rico lubię, to jednak nie chciałabym aby jego cytat określał mojego bloga. No właśnie, mojego...kto mnie zna, wie o czym mówię. Kto mnie nie zna, mam nadzieję, że będzie mile zaskoczony.
Tytuł i pełnię praw autorskich już mam.
"PLASKATE ŁAPY PANA DZIOBAKA"
Otwarcie wkrótce :D
Focie : http://img.national-geographic.pl/images/1309/pics/42-27859738_opt_05a490039c.jpeg
http://dinoanimals.pl/wp-content/uploads/2013/04/Dziobak-DinoAnimals.pl-1.jpg
piątek, 19 czerwca 2015
...a czas płynie
Czas strasznie szybko płynie. Za szybko. Ktoś wsadzając nas w takie a nie inne ramy czasoprzestrzenne, dał nam możliwość postrzegania upływającego czasu w sposób zupełnie subiektywny i irracjonalny.
Wydaje nam się, że dopiero co dzieci były małe, a już trzeba szykować się do wyprawienia latorośli na studia. Wydaje nam się, że rozmawiałyśmy z przyjaciółką miesiąc temu, a okazuje się że to było cztery miesiące temu...wszyscy dobrze wiedzą o czym mówię.
Miałam wczoraj przyjemność spotkać się z matką i bratem mojego nieżyjącego już przyjaciela, takiego przyjaciela niemalże od kołyski.
Przede wszystkim była dzika radość ze spotkania, które wyszło całkiem spontanicznie. Posiedzieliśmy przy kawie, pogadaliśmy o przeszłości i przyszłości, łza się zakręciła w oku raz czy drugi i coś ścisnęło za gardło. Rachunki pokazały, że spotkaliśmy się po około osiemnastu latach...kiedy to zdążyło przelecieć ?
Ale z tego wszystkiego najbardziej rozwaliło mnie hasło, jakie zapodał na powitanie brat mojego przyjaciela, kiedyś słodki dzieciak - dzisiaj postawny facet. Powiedział..."wiesz, jak Cię ostatnio widziałem, byłaś wyższa ode mnie..."
Dzięki Michał i do szybkiego obiektywnie spotkania :D
Wydaje nam się, że dopiero co dzieci były małe, a już trzeba szykować się do wyprawienia latorośli na studia. Wydaje nam się, że rozmawiałyśmy z przyjaciółką miesiąc temu, a okazuje się że to było cztery miesiące temu...wszyscy dobrze wiedzą o czym mówię.
Miałam wczoraj przyjemność spotkać się z matką i bratem mojego nieżyjącego już przyjaciela, takiego przyjaciela niemalże od kołyski.
Przede wszystkim była dzika radość ze spotkania, które wyszło całkiem spontanicznie. Posiedzieliśmy przy kawie, pogadaliśmy o przeszłości i przyszłości, łza się zakręciła w oku raz czy drugi i coś ścisnęło za gardło. Rachunki pokazały, że spotkaliśmy się po około osiemnastu latach...kiedy to zdążyło przelecieć ?
Ale z tego wszystkiego najbardziej rozwaliło mnie hasło, jakie zapodał na powitanie brat mojego przyjaciela, kiedyś słodki dzieciak - dzisiaj postawny facet. Powiedział..."wiesz, jak Cię ostatnio widziałem, byłaś wyższa ode mnie..."
Dzięki Michał i do szybkiego obiektywnie spotkania :D
środa, 17 czerwca 2015
So tired - Padłam
Jeżeli definicja dnia wolnego miałaby się pokrywać z moim dzisiejszym wolnym dniem, to chyba bym nie chciała. Zamiast nie otwierać mych pięknych ocząt przed godziną 9.00, zerwało mnie z łoża moje spragnione przytulania kocię najukochańsze...tak koło 6.00 rano.
Spełniłam obowiązek przytulającego i zapadłam w lekka drzemkę do 7.00.
Wtedy na arenę, czyli kawałek chodnika pod moim oknem raźnie wkroczyła Ekipa Panów z Młotem Udarowym, zaprzepaszczając skutecznie marzenie o sennym marzeniu.
Cóż było robić...2 kawy, czyli w moim wypadku "brudne wody"/czyt. kawa amerykańska/ i mogłam powlec się do wydawnictwa, gdzie czekały mnie poważne biznesowe negocjacje.
Jakoś ogarnęłam i wróciłam na obiad do domu, który wibrował w posadach od pracy młota udarowego.
Po obiedzie, kiedy to podniósł mi się poziom cukru we krwi i mój mózg stwierdził, że fajnie byłoby zaliczyć przysłowiowe "pół godzinki dla słoninki", zadzwoniła zaznajomiona Pani z Urzędu z zapytaniem iście filozoficzno - retorycznym à propos zamiatania spraw pod dywan przez Urzędników...
Nie powiem, po takiej rozmowie skoczyła mi adrenalina, poprawiłam kawą, a młot udarowy tłukł się dalej...Powolutku, acz skutecznie zaczynałam przypominać postać kreowaną przez Michaela Duglasa w filmie "Falling down", po naszemu "Upadek".
Zebrałam się i poszłam do parku.
Odreagowałam, ale teraz padam na twarz. Jutro będzie syndrom "the day after" ale zapasowy mózg w słoiku jest.
Dobranoc.
Focia by : https://www.pinterest.com/pin/136515432426159672/
A ta druga, nie wiem :)
Spełniłam obowiązek przytulającego i zapadłam w lekka drzemkę do 7.00.
Wtedy na arenę, czyli kawałek chodnika pod moim oknem raźnie wkroczyła Ekipa Panów z Młotem Udarowym, zaprzepaszczając skutecznie marzenie o sennym marzeniu.
Cóż było robić...2 kawy, czyli w moim wypadku "brudne wody"/czyt. kawa amerykańska/ i mogłam powlec się do wydawnictwa, gdzie czekały mnie poważne biznesowe negocjacje.
Jakoś ogarnęłam i wróciłam na obiad do domu, który wibrował w posadach od pracy młota udarowego.
Po obiedzie, kiedy to podniósł mi się poziom cukru we krwi i mój mózg stwierdził, że fajnie byłoby zaliczyć przysłowiowe "pół godzinki dla słoninki", zadzwoniła zaznajomiona Pani z Urzędu z zapytaniem iście filozoficzno - retorycznym à propos zamiatania spraw pod dywan przez Urzędników...
Nie powiem, po takiej rozmowie skoczyła mi adrenalina, poprawiłam kawą, a młot udarowy tłukł się dalej...Powolutku, acz skutecznie zaczynałam przypominać postać kreowaną przez Michaela Duglasa w filmie "Falling down", po naszemu "Upadek".
Zebrałam się i poszłam do parku.
Odreagowałam, ale teraz padam na twarz. Jutro będzie syndrom "the day after" ale zapasowy mózg w słoiku jest.
Dobranoc.
Focia by : https://www.pinterest.com/pin/136515432426159672/
A ta druga, nie wiem :)
wtorek, 16 czerwca 2015
poniedziałek, 15 czerwca 2015
Filip
Już
dziecięciem będąc wiedziałam, że jedną z moich życiowych pasji
będą koty. Wszystkie koty. Te małe i te duże, te grube i te
chude, te kudłate i te nie kudłate, te ładne i te brzydkie.
Zaraz, zaraz, przecież nie ma brzydkich kotów i czytelnicy doskonale o tym wiedzą. Anatomicznie moje serce nie odbiega od ogólnoludzkiej normy, co potwierdzają wyniki badań ale metafizycznie pojmując ten kawałek mięśnia, przyjmuje on postać galaktyki, w której znajdzie się miejsce dla wszystkich nieszczęśliwych, porzuconych, skrzywdzonych i innych poniewieranych a w szczególności – kotów.
Jako dziecko mieszkałam w jednorodzinnym domku jak z bajki, otoczonym ślicznym ogrodem za co chwała mojej rodzicielce!
W ogrodzie przy żywopłocie stała niewielka komórka na narzędzia ogrodnicze, która odegrała niebagatelną rolę w moim pędzie do ratowania kotów świata.
Naszym sąsiadem „przez płot” było przedszkole posiadające własną stołówkę, a wiadomo, stołówka = odpadki = szczury = dzikie koty. Właśnie!
Pewnie takie równanie nie ma większego arytmetycznego sensu ale chodziło mi o jak najprostsze przedstawienie mojego wnioskowania.
– A gdzie te koty śpią?
– A gdzie mieszkają jak pada?
– A czy nie jest im zimno?
– A? A? A?
Takie właśnie pytania nurtowały moją galaktyczną pompę ssąco-tłoczącą, co bezpośrednio miało przełożenie na zadręczanie mojej mamy prośbami o adopcję kolejnego kota, dzikiego kota.
Mama, co brałam za dobrą monetę dyplomatycznie nie odpowiadała…
Jako dziecko dość bystre, miałam mnóstwo pomysłów jak adoptować kota, który do oswojonych nie należał. Kilka z moich głębokich przemyśleń wprowadziłam w życie, co
poskutkowało potarganymi spodniami w miejscu wiadomym, koszmarnie upapraną kurtką i rozbitym kolanem.
Mózg dziecięcy kształtuje się w miarę szybko. Mój rozwijał się, fałdował i kombinował co raz to nowsze sposoby pozyskania dzikiego kota. Wyobraźnia pracowała…
Ogród…zarośla…komórka.
Tak! Komórka!
Kiedyś, w zamierzchłych czasach pełniła rolę mieszkania dla królików i jak każde przyzwoite królicze mieszkanie zaopatrzona była oprócz dużych, „ludzkich” drzwi w drzwiczki rozmiaru króliczego.
Ha !
Te małe drzwiczki idealnie nadawały się dla kota.
Co jest potrzebne do sprawnego przeprowadzenia kociego procesu adopcji ?
Kawałek mięsa, miska mleka i dużo samozaparcia.
Nadszedł czas próby.
Jest kot, śliczny buras. Chyba głodny. Idzie do króliczych drzwiczek. Mięsko pachnie i nęci, mleko cieplutkie. Moje nerwy napięte. Czaję się.
Kot wszedł do środka. Zamknęłam drzwiczki.
Ałaahaa! Miauuu! Phhh, phhh! Auuu!
Ręce, ogon, łapki w ruch!
I dorobiłam się…blizna na twarzy widnieje do dziś, a kot zwiał.
Ale nie wolno się poddawać. Mięso, mleko i komórka…
Moja kolejna ofiara w adopcyjnym pędzie, była stuprocentowym dzikim kotem. Pojawiał się od kilku tygodni w ogrodzie. Był idealnie biały.
Komórka. Czaję się za króliczymi drzwiami. Jestem mądrzejsza o wszystkie zadrapania. Moje małe ręce uzbrojone są w ogrodowe rękawice mamy. Kot wszedł do środka.
Początek mojej znajomości z kotem przebiegł podobnie jak ostatnio, na szczęście obyło się bez uszkodzeń któregokolwiek z nas. Po przytuleniu wrzeszczącej w niebogłosy ofiary, obcałowałam białą mordkę i byłam pewna… kot jest mój.
Przestraszone sytuacją i moja bezgraniczną miłością kocię, przywarło do mnie drżącym z nerwów ciałkiem gdy niosłam go do domu.
Mama patrzyła z niedowierzaniem, kiedy oznajmiłam – Filip zostaje.
Filip też patrzył z niedowierzaniem. Wtedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na jego ogromne chabrowe oczy.
Zaraz, zaraz, przecież nie ma brzydkich kotów i czytelnicy doskonale o tym wiedzą. Anatomicznie moje serce nie odbiega od ogólnoludzkiej normy, co potwierdzają wyniki badań ale metafizycznie pojmując ten kawałek mięśnia, przyjmuje on postać galaktyki, w której znajdzie się miejsce dla wszystkich nieszczęśliwych, porzuconych, skrzywdzonych i innych poniewieranych a w szczególności – kotów.
Jako dziecko mieszkałam w jednorodzinnym domku jak z bajki, otoczonym ślicznym ogrodem za co chwała mojej rodzicielce!
W ogrodzie przy żywopłocie stała niewielka komórka na narzędzia ogrodnicze, która odegrała niebagatelną rolę w moim pędzie do ratowania kotów świata.
Naszym sąsiadem „przez płot” było przedszkole posiadające własną stołówkę, a wiadomo, stołówka = odpadki = szczury = dzikie koty. Właśnie!
Pewnie takie równanie nie ma większego arytmetycznego sensu ale chodziło mi o jak najprostsze przedstawienie mojego wnioskowania.
– A gdzie te koty śpią?
– A gdzie mieszkają jak pada?
– A czy nie jest im zimno?
– A? A? A?
Takie właśnie pytania nurtowały moją galaktyczną pompę ssąco-tłoczącą, co bezpośrednio miało przełożenie na zadręczanie mojej mamy prośbami o adopcję kolejnego kota, dzikiego kota.
Mama, co brałam za dobrą monetę dyplomatycznie nie odpowiadała…
Jako dziecko dość bystre, miałam mnóstwo pomysłów jak adoptować kota, który do oswojonych nie należał. Kilka z moich głębokich przemyśleń wprowadziłam w życie, co
poskutkowało potarganymi spodniami w miejscu wiadomym, koszmarnie upapraną kurtką i rozbitym kolanem.
Mózg dziecięcy kształtuje się w miarę szybko. Mój rozwijał się, fałdował i kombinował co raz to nowsze sposoby pozyskania dzikiego kota. Wyobraźnia pracowała…
Ogród…zarośla…komórka.
Tak! Komórka!
Kiedyś, w zamierzchłych czasach pełniła rolę mieszkania dla królików i jak każde przyzwoite królicze mieszkanie zaopatrzona była oprócz dużych, „ludzkich” drzwi w drzwiczki rozmiaru króliczego.
Ha !
Te małe drzwiczki idealnie nadawały się dla kota.
Co jest potrzebne do sprawnego przeprowadzenia kociego procesu adopcji ?
Kawałek mięsa, miska mleka i dużo samozaparcia.
Nadszedł czas próby.
Jest kot, śliczny buras. Chyba głodny. Idzie do króliczych drzwiczek. Mięsko pachnie i nęci, mleko cieplutkie. Moje nerwy napięte. Czaję się.
Kot wszedł do środka. Zamknęłam drzwiczki.
Ałaahaa! Miauuu! Phhh, phhh! Auuu!
Ręce, ogon, łapki w ruch!
I dorobiłam się…blizna na twarzy widnieje do dziś, a kot zwiał.
Ale nie wolno się poddawać. Mięso, mleko i komórka…
Moja kolejna ofiara w adopcyjnym pędzie, była stuprocentowym dzikim kotem. Pojawiał się od kilku tygodni w ogrodzie. Był idealnie biały.
Komórka. Czaję się za króliczymi drzwiami. Jestem mądrzejsza o wszystkie zadrapania. Moje małe ręce uzbrojone są w ogrodowe rękawice mamy. Kot wszedł do środka.
Początek mojej znajomości z kotem przebiegł podobnie jak ostatnio, na szczęście obyło się bez uszkodzeń któregokolwiek z nas. Po przytuleniu wrzeszczącej w niebogłosy ofiary, obcałowałam białą mordkę i byłam pewna… kot jest mój.
Przestraszone sytuacją i moja bezgraniczną miłością kocię, przywarło do mnie drżącym z nerwów ciałkiem gdy niosłam go do domu.
Mama patrzyła z niedowierzaniem, kiedy oznajmiłam – Filip zostaje.
Filip też patrzył z niedowierzaniem. Wtedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na jego ogromne chabrowe oczy.
sobota, 13 czerwca 2015
Egzamin
Żar się z nieba leje...na Aleje...
Sami widzicie, dogrzało mi i jeszcze zacznę rapować. Chociaż może łyk zimnego kwasu chlebowego załatwi to moje przegrzanie.
Co tam ja, moi tegoroczni absolwenci pisali dzisiaj egzamin z anatomii.
Anatomia na masażu wypadła rano, więc nie było takiej żarówy. Za to moje kosmetyczki wystartowały w samo południe.
Wiatraczek w prawdzie bziukał i nieco nas schładzał ale co upał, to upał.
Teraz muszę zacząć ocenianie...ale jeszcze chwilkę. Włączę tylko klimę, żeby parujący mózg mój nie wpłynął na jasność myślenia.
Focia z : http://ksiegarnia.pwn.pl/produkt/206837/wielki-atlas-anatomii-czlowieka.html
Sami widzicie, dogrzało mi i jeszcze zacznę rapować. Chociaż może łyk zimnego kwasu chlebowego załatwi to moje przegrzanie.
Co tam ja, moi tegoroczni absolwenci pisali dzisiaj egzamin z anatomii.
Anatomia na masażu wypadła rano, więc nie było takiej żarówy. Za to moje kosmetyczki wystartowały w samo południe.
Wiatraczek w prawdzie bziukał i nieco nas schładzał ale co upał, to upał.
Teraz muszę zacząć ocenianie...ale jeszcze chwilkę. Włączę tylko klimę, żeby parujący mózg mój nie wpłynął na jasność myślenia.
Focia z : http://ksiegarnia.pwn.pl/produkt/206837/wielki-atlas-anatomii-czlowieka.html
poniedziałek, 8 czerwca 2015
Fachowo HPV
Kichałam jak wariatka od kilku dni. Aaaaapsik, smark, smark, aaaaaapsik ! Koty słuchające odgłosów, jakie wydawałam patrzyły wymownie po sobie i mnie omiatając przy okazji powłóczystymi ale i nieogarniającymi spojrzeniami.
- Głupia czy co? Najpierw kici, kici...chodź Bazylku na kolanka, a zaraz potem aaaapsik !
Zdurniała Pańcia do reszty, może trzeba jej dać naszych chrupek albo chociaż padliny wołowiny...albo ją chwyta kryzys wieku średniego...pfffffffff (foch).
Koty mają mnie w bliżej nieokreślonym miejscu, z nosa mi się leje, prochy na alergię nie pomagają.
I okazało się dzisiaj rano. Opryszczka, niech ją szlag ! Wylazła mi na nosie, który przypomina nowalijkowy kalafiorek. Zapomniałam już, że czasami tak mi się robi, gdy zaczynają się upały.
Bazylku, chodź na kolankaaaaaapsik !
*Zdjęcia opryszczki nie będzie, bo nie zasłużyła. Ale Bazylka, bardzo proszę :D
- Głupia czy co? Najpierw kici, kici...chodź Bazylku na kolanka, a zaraz potem aaaapsik !
Zdurniała Pańcia do reszty, może trzeba jej dać naszych chrupek albo chociaż padliny wołowiny...albo ją chwyta kryzys wieku średniego...pfffffffff (foch).
Koty mają mnie w bliżej nieokreślonym miejscu, z nosa mi się leje, prochy na alergię nie pomagają.
I okazało się dzisiaj rano. Opryszczka, niech ją szlag ! Wylazła mi na nosie, który przypomina nowalijkowy kalafiorek. Zapomniałam już, że czasami tak mi się robi, gdy zaczynają się upały.
Bazylku, chodź na kolankaaaaaapsik !
*Zdjęcia opryszczki nie będzie, bo nie zasłużyła. Ale Bazylka, bardzo proszę :D
niedziela, 7 czerwca 2015
Piewca Starożytności
Nie ma takiej możliwości, by podczas moich włóczęg ulicami Krakowa nie zatrzymać się przed jedną, druga czy inną księgarnią.
Nie mogę powiedzieć, że miłość do książek wyssałam z mlekiem matki, ponieważ jestem tak skonstruowana, że nie toleruję mleka a od urodzenia karmiono mnie łyżeczką, co wskazuje na to, że nie koniecznie jestem ssakiem...
Za to moja matka była historykiem i bibliotekarką, w ciężkich czasach wybrała sobie taki zawód. W czasach, gdy literatura była nośnikiem jedynie słusznych idei a na półkach księgarń lub jak to się wtedy mówiło "Domów Książki", w skóropodobnych oprawach stały dzieła Łysawego Włodka i Innych Wybitnych.
Przy okazji taka dygresyjka...finansowanie bibliotek szkolnych nie zmieniło się od tamtych czasów...
Że moja matka była osobą zapobiegliwą, ściągała książki do domowej biblioteki skąd tylko mogła. Miałam więc szczęście wychowywać się pośród dzieł światowej literatury i przepięknych albumów malarstwa wszelkiego, a także sporej kolekcji podręczników medycznych i biologicznych. I te zamiłowania zostały, jestem bowiem biologiem...ale i prawie historykiem sztuki.
Ale nie o mnie ten wpis ma być a o osobie, z której książkami spędziłam i spędzam nadal kupę czasu. O osobie, której praca budowała moja wrażliwość i wyobraźnię - tym bardziej,że dzisiaj dzień dla tej osoby wyjątkowy.
Dziewięćdziesiąte trzecie urodziny Pana Profesora Aleksandra Krawczuka.
Panie Profesorze, dziękuje za "Mitologię Italii", "Gajusza Juliusza Cezara", "Kleopatrę", "Poczet cesarzowych Rzymu" czy "Polskę za Nerona".
Wymieniać mogłabym długo,ale to te chyba najbardziej zaczytane przeze mnie dzieła Profesora.
Życzę zdrowia i nieustającej chęci do pokazywania nam antycznego świata w ten charakterystyczny dla Pana pióra, ciekawy i przystępny dla zwykłego czytelnika sposób. I radości tworzenia.
A sobie przy tej okazji życzę, bym kiedy tylko chcę, mogła sięgnąć po wartościową książkę z księgarnianej półki.
Wystawa księgarni Matras, Kraków
Nie mogę powiedzieć, że miłość do książek wyssałam z mlekiem matki, ponieważ jestem tak skonstruowana, że nie toleruję mleka a od urodzenia karmiono mnie łyżeczką, co wskazuje na to, że nie koniecznie jestem ssakiem...
Za to moja matka była historykiem i bibliotekarką, w ciężkich czasach wybrała sobie taki zawód. W czasach, gdy literatura była nośnikiem jedynie słusznych idei a na półkach księgarń lub jak to się wtedy mówiło "Domów Książki", w skóropodobnych oprawach stały dzieła Łysawego Włodka i Innych Wybitnych.
Przy okazji taka dygresyjka...finansowanie bibliotek szkolnych nie zmieniło się od tamtych czasów...
Że moja matka była osobą zapobiegliwą, ściągała książki do domowej biblioteki skąd tylko mogła. Miałam więc szczęście wychowywać się pośród dzieł światowej literatury i przepięknych albumów malarstwa wszelkiego, a także sporej kolekcji podręczników medycznych i biologicznych. I te zamiłowania zostały, jestem bowiem biologiem...ale i prawie historykiem sztuki.
Ale nie o mnie ten wpis ma być a o osobie, z której książkami spędziłam i spędzam nadal kupę czasu. O osobie, której praca budowała moja wrażliwość i wyobraźnię - tym bardziej,że dzisiaj dzień dla tej osoby wyjątkowy.
Dziewięćdziesiąte trzecie urodziny Pana Profesora Aleksandra Krawczuka.
Panie Profesorze, dziękuje za "Mitologię Italii", "Gajusza Juliusza Cezara", "Kleopatrę", "Poczet cesarzowych Rzymu" czy "Polskę za Nerona".
Wymieniać mogłabym długo,ale to te chyba najbardziej zaczytane przeze mnie dzieła Profesora.
Życzę zdrowia i nieustającej chęci do pokazywania nam antycznego świata w ten charakterystyczny dla Pana pióra, ciekawy i przystępny dla zwykłego czytelnika sposób. I radości tworzenia.
A sobie przy tej okazji życzę, bym kiedy tylko chcę, mogła sięgnąć po wartościową książkę z księgarnianej półki.
Wystawa księgarni Matras, Kraków
Miasto kościołów
Z tych 135, zdecydowanie wolę najstarsze, najciemniejsze, z dużą ilością cieszących oko zabytków.
Lubię kościoły w sensie mojej fascynacji sztuką sakralną i specyficzną atmosferą, kształtowaną przez dym kadzideł, który przez wieki wżerał się w mury i drewniane stalle, pomieszany z wonią środków konserwujących drewno i werniksem obrazów. I cisza...potrzebna czasem do złapania dystansu do rzeczy z gruntu nieistotnych, a zaśmiecających umysł.
Lubię, chociaż z ideologią, która stworzyła te miejsca, zupełnie mi nie po drodze.
Szczególnym uwielbieniem darzę budowle gotyckie, z Katedrą Notre Dame w Strasburgu, dla mnie numerem jeden od lat. Ale i krakowska Św. Katarzyna, choć nie tak klimatyczna, jest nie mniej interesującym miejscem.
Ostatnio, korzystając z dłuuuuuugaśnego weekendu odwiedziłam, dawno nie odwiedzaną Bazylikę Bożego Ciała na krakowskim Kazimierzu. Nastrój na wejściu zdecydowanie psuły okupujące dziedziniec wózki golfowe do transportu turystów, no ale czasy ciężkie...Ostatecznie im zdjęć nie robiłam. Za to wnętrze...zobaczcie sami.
piątek, 5 czerwca 2015
Proszę, proszę, proszę !
Kocham płacić podatki w tym kraju i w tym mieście. Kraj to Polska, a miasto to Stołeczne Królewskie Miasto Kraków, to tak żeby jasność była 1000%.
Służba nie próżnuje i prowadzi rekrutację na stanowisko Strażnika Miejskiego.
Co widzimy na obrazku ?
Rosłego jegomościa, odpytującego studenciaka w melexie z przepisów drogowych i cud dziewuchę w odblaskowej kamizelce Straży Miejskiej i tu musicie mi uwierzyć na słowo w pełnym, konturowym makijażu /to taka dość skomplikowana technika nakładania różnokolorowych podkładów, by wymodelować idealnie rysy twarzy/.
Super !
Pani laseczka, że ho, ho...i tylko żal patrzeć na te bucięta na koturnie.
Panie Włodarzu Krk, ja jako krakowska podatniczka proszę uniżenie, żeby moje roczne podatki, tu płacone przeznaczyć na służbowe Louboutiny dla Pań Strażniczek Miejskich. Raz, że żadna Straż Miejska na świecie nie będzie miała tak reprezentacyjnych funkcjonariuszek, dwa - taka szpila może być wykorzystana taktycznie...
Proszę, proszę, proszę !
Żródło foty : http://natemat.pl/76079,sa-buty-ktore-ubieraja-kobietea-takze-takie-ktore-ja-rozbieraja-christian-louboutin
Służba nie próżnuje i prowadzi rekrutację na stanowisko Strażnika Miejskiego.
Co widzimy na obrazku ?
Rosłego jegomościa, odpytującego studenciaka w melexie z przepisów drogowych i cud dziewuchę w odblaskowej kamizelce Straży Miejskiej i tu musicie mi uwierzyć na słowo w pełnym, konturowym makijażu /to taka dość skomplikowana technika nakładania różnokolorowych podkładów, by wymodelować idealnie rysy twarzy/.
Super !
Pani laseczka, że ho, ho...i tylko żal patrzeć na te bucięta na koturnie.
Panie Włodarzu Krk, ja jako krakowska podatniczka proszę uniżenie, żeby moje roczne podatki, tu płacone przeznaczyć na służbowe Louboutiny dla Pań Strażniczek Miejskich. Raz, że żadna Straż Miejska na świecie nie będzie miała tak reprezentacyjnych funkcjonariuszek, dwa - taka szpila może być wykorzystana taktycznie...
Proszę, proszę, proszę !
Żródło foty : http://natemat.pl/76079,sa-buty-ktore-ubieraja-kobietea-takze-takie-ktore-ja-rozbieraja-christian-louboutin
czwartek, 4 czerwca 2015
Urbex
Piękne niedzielne przedpołudnie. Spacer zaliczony. Teraz czas na zainteresowania. Od jakiegoś czasu moja pasją jest fotografia komórkowa, czyli taka, która wykorzystuje smartfonowe aparaty fotograficzne oraz aplikacje do obróbki zdjęć.
Technika najbardziej bliska mojemu sercu, to HDR czyli High Dynamic Range. Stosując ją uzyskujemy zdjęcia o szerokim zakresie tonalnym. Nie jest możliwe uzyskanie takich zdjęć przy pojedynczym "cyknięciu" aparatu. Jeśli kogoś z Was zainteresuje ta technika, odsyłam do fachowej literatury tematu. Nie będę się wymądrzać, bo nie czuję się ekspertem w temacie.
Dla mnie ta technika jest o tyle niesamowita, bo w efekcie jej stosowania uzyskuje się obrazy bajkowe, nierzeczywiste. W zależności od nastroju fotografika, sielskie albo horroropodobne.
Jednym z moich zainteresowań, wiążącym się z HDR jest urbex, czyli urban exploration. Bardzo duże zainteresowanie budzą u mnie miejsca opuszczone. Jeśli jakieś fajne znacie, piszcie :D
Dzisiaj nadarzyła się okazja do obfotografowania gratki w postaci Starych Krakowskich Zakładów Tytoniowych. Pamiętam czasy, gdy to miejsce tętniło życiem, obecnie niszczeje. Przykre to, ale dla mnie absolutna bomba estetyczna.
Technika najbardziej bliska mojemu sercu, to HDR czyli High Dynamic Range. Stosując ją uzyskujemy zdjęcia o szerokim zakresie tonalnym. Nie jest możliwe uzyskanie takich zdjęć przy pojedynczym "cyknięciu" aparatu. Jeśli kogoś z Was zainteresuje ta technika, odsyłam do fachowej literatury tematu. Nie będę się wymądrzać, bo nie czuję się ekspertem w temacie.
Dla mnie ta technika jest o tyle niesamowita, bo w efekcie jej stosowania uzyskuje się obrazy bajkowe, nierzeczywiste. W zależności od nastroju fotografika, sielskie albo horroropodobne.
Jednym z moich zainteresowań, wiążącym się z HDR jest urbex, czyli urban exploration. Bardzo duże zainteresowanie budzą u mnie miejsca opuszczone. Jeśli jakieś fajne znacie, piszcie :D
Dzisiaj nadarzyła się okazja do obfotografowania gratki w postaci Starych Krakowskich Zakładów Tytoniowych. Pamiętam czasy, gdy to miejsce tętniło życiem, obecnie niszczeje. Przykre to, ale dla mnie absolutna bomba estetyczna.
środa, 3 czerwca 2015
Yanoosh Baran Band w Krk
Dni Krakowa, kolejna kolorowa impreza na start sezonu turystycznego. I, że pozwolę sobie podkraść cytat mojej ulubionej pisarki..."Azaliż było ludzi mrowie a mrowie?" A było i jeszcze się świetnie bawiło. Koncert zaczął się wtedy, kiedy miał się zacząć...a skończył się o wiele za wcześnie. Czuję niedosyt dobrego i super wykonanego rocka i bluesa.
Yanoosh Baran Band - dziękuję, gratuluję fajnego występu i życzę sobie abyście częściej gościli muzycznie w swoim rodzinnym Krakowie.
xoxoxo
i jeszcze mały bonusik, coverek 4 Non Blondes "What`s up"
Yanoosh Baran Band - dziękuję, gratuluję fajnego występu i życzę sobie abyście częściej gościli muzycznie w swoim rodzinnym Krakowie.
xoxoxo
i jeszcze mały bonusik, coverek 4 Non Blondes "What`s up"
poniedziałek, 1 czerwca 2015
Taaaka dziura
Wystarczy wyjść za próg na godzinkę lub dwie, wystarczy spuścić z oka...I taaaaaaaka dziura. Zrobili mi kopalnię odkrywkową w ogrodzie, niby że fundamenty osuszają.
Z drugiej jednak strony taka dziura inspiruje.
Przewijają mi się przed oczami sceny z filmów...nie, nie z "Łowcy androidów", a sio!
Z "Mumii" takiej na przykład, gdzie dziury w ziemi są livemotywem albo z serialu "Bones", gdzie psychopata zakopuje w takiej właśnie dziurze niewinna ofiarę / żywcem oczywiście /.
A co jeśli wykopią skarb albo dokopią się do pokładów ropy naftowej...albo jeszcze lepiej, do jądra Ziemi.
A jak się przekopią na drugą stronę globu, to może będę miała szansę poznać w krótkim czasie żywego Pana Dziobaka :D
Z trzeciej strony, można w takiej dziurze coś zakopać.
Dół jest głębszy, niż przepisowe 6 stóp...czekam na propozycje.
Z drugiej jednak strony taka dziura inspiruje.
Przewijają mi się przed oczami sceny z filmów...nie, nie z "Łowcy androidów", a sio!
Z "Mumii" takiej na przykład, gdzie dziury w ziemi są livemotywem albo z serialu "Bones", gdzie psychopata zakopuje w takiej właśnie dziurze niewinna ofiarę / żywcem oczywiście /.
A co jeśli wykopią skarb albo dokopią się do pokładów ropy naftowej...albo jeszcze lepiej, do jądra Ziemi.
A jak się przekopią na drugą stronę globu, to może będę miała szansę poznać w krótkim czasie żywego Pana Dziobaka :D
Z trzeciej strony, można w takiej dziurze coś zakopać.
Dół jest głębszy, niż przepisowe 6 stóp...czekam na propozycje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)