poniedziałek, 15 czerwca 2015

Filip

Już dziecięciem będąc wiedziałam, że jedną z moich życiowych pasji będą koty. Wszystkie koty. Te małe i te duże, te grube i te chude, te kudłate i te nie kudłate, te ładne i te brzydkie.
Zaraz, zaraz, przecież nie ma brzydkich kotów i czytelnicy doskonale o tym wiedzą. Anatomicznie moje serce nie odbiega od ogólnoludzkiej normy, co potwierdzają wyniki badań ale metafizycznie pojmując ten kawałek mięśnia, przyjmuje on postać galaktyki, w której znajdzie się miejsce dla wszystkich nieszczęśliwych, porzuconych, skrzywdzonych i innych poniewieranych a w szczególności – kotów.
Jako dziecko mieszkałam w jednorodzinnym domku jak z bajki, otoczonym ślicznym ogrodem za co chwała mojej rodzicielce!
W ogrodzie przy żywopłocie stała niewielka komórka na narzędzia ogrodnicze, która odegrała niebagatelną rolę w moim pędzie do ratowania kotów świata.
Naszym sąsiadem „przez płot” było przedszkole posiadające własną stołówkę, a wiadomo, stołówka = odpadki = szczury = dzikie koty. Właśnie!
Pewnie takie równanie nie ma większego arytmetycznego sensu ale chodziło mi o jak najprostsze przedstawienie mojego wnioskowania.
– A gdzie te koty śpią?
– A gdzie mieszkają jak pada?
– A czy nie jest im zimno?
– A? A? A?
Takie właśnie pytania nurtowały moją galaktyczną pompę ssąco-tłoczącą, co bezpośrednio miało przełożenie na zadręczanie mojej mamy prośbami o adopcję kolejnego kota, dzikiego kota.
Mama, co brałam za dobrą monetę dyplomatycznie nie odpowiadała…
Jako dziecko dość bystre, miałam mnóstwo pomysłów jak adoptować kota, który do oswojonych nie należał. Kilka z moich głębokich przemyśleń wprowadziłam w życie, co
poskutkowało potarganymi spodniami w miejscu wiadomym, koszmarnie upapraną kurtką i rozbitym kolanem.
Mózg dziecięcy kształtuje się w miarę szybko. Mój rozwijał się, fałdował i kombinował co raz to nowsze sposoby pozyskania dzikiego kota. Wyobraźnia pracowała…
Ogród…zarośla…komórka.
Tak! Komórka!
Kiedyś, w zamierzchłych czasach pełniła rolę mieszkania dla królików i jak każde przyzwoite królicze mieszkanie zaopatrzona była oprócz dużych, „ludzkich” drzwi w drzwiczki rozmiaru króliczego.
Ha !
Te małe drzwiczki idealnie nadawały się dla kota.
Co jest potrzebne do sprawnego przeprowadzenia kociego procesu adopcji ?
Kawałek mięsa, miska mleka i dużo samozaparcia.
Nadszedł czas próby.
Jest kot, śliczny buras. Chyba głodny. Idzie do króliczych drzwiczek. Mięsko pachnie i nęci, mleko cieplutkie. Moje nerwy napięte. Czaję się.
Kot wszedł do środka. Zamknęłam drzwiczki.
Ałaahaa! Miauuu! Phhh, phhh! Auuu!
Ręce, ogon, łapki w ruch!
I dorobiłam się…blizna na twarzy widnieje do dziś, a kot zwiał.
Ale nie wolno się poddawać. Mięso, mleko i komórka…
Moja kolejna ofiara w adopcyjnym pędzie, była stuprocentowym dzikim kotem. Pojawiał się od kilku tygodni w ogrodzie. Był idealnie biały.
Komórka. Czaję się za króliczymi drzwiami. Jestem mądrzejsza o wszystkie zadrapania. Moje małe ręce uzbrojone są w ogrodowe rękawice mamy. Kot wszedł do środka.
Początek mojej znajomości z kotem przebiegł podobnie jak ostatnio, na szczęście obyło się bez uszkodzeń któregokolwiek z nas. Po przytuleniu wrzeszczącej w niebogłosy ofiary, obcałowałam białą mordkę i byłam pewna… kot jest mój.
Przestraszone sytuacją i moja bezgraniczną miłością kocię, przywarło do mnie drżącym z nerwów ciałkiem gdy niosłam go do domu.
Mama patrzyła z niedowierzaniem, kiedy oznajmiłam – Filip zostaje.
Filip też patrzył z niedowierzaniem. Wtedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na jego ogromne chabrowe oczy.

1 komentarz: