I żeby to było klimakterium, to pewnie nie zwróciłabym na to najmniejszej uwagi, tylko łyknęła jakiegoś procha, bo to się Proszę Państwa Szanownych leczy w czasach obecnych.
Ale to nie klimakterium, tylko objawy najzwyczajniejszego odstawienia syfu, w jakim się obracałam przez rok ostatni. Że Kogoś tym stwierdzeniem dotknę, albo Ktoś strzeli focha i będzie mnie próbował staranować swoim tłustym cielskiem na ulicy..., albo będzie próbował reanimować swój dawno umarły autorytet w obecności miłej i młodej osóbki, próbującej dla zadowolenia Ktosia zeżreć własny ogon, wykonując w tym samym czasie "pajacyka".
A na zdrowie Ktosiowie.
Mnie po paru dniach odwyku przejdzie...Wam zostanie...
A wracając do zmian nastrojów i smaków przeróżnych, w chwilach słabości preferuję tartę z pieczarkami, szpinakiem, fetą i czosnkiem...chociaż za tym ostatnim nie przepadam, jak większość Tych z wydłużonymi trójkami.
Ale co tam...najwyżej ciut podymi mi się z nosa :D
A jutro kawa z moim mężem gwiazdą rocka, hell yeah !!!
Focie : http://cooking.nytimes.com/recipes/12379-spinach-and-onion-tart
http://dorotaostrowska.com.pl/
Szpinak od najwcześniejszych lat to dla mnie nie do przyjęcia potrawa. Później zobojętniałem na ten "frykas" ostatnio coraz modniejszy. Ostatecznie może być ale z dużą ilością czosnku (mały trójkąt). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo proszę, będzie dużo czosnku :)
OdpowiedzUsuńA ja szpinak lubiłam od zawsze, nawet wtedy kiedy szpinak ze szkolnej stołówki przypominał...lepiej nie wiedzieć co przypominał :)
Szpinak? mniam, ale czosnek? mhyyy...NA ZDROWIE!
OdpowiedzUsuńAle czosnek :)
OdpowiedzUsuńNie na moje zdrowie...